Byłam na Riverside.
Byłam.Nie chodzi o to, że zobaczyłam, posłuchałam, obejrzałam. Bo to można z płyty, z DVD, na zdjęciach.
Istotna jest obecność.
Obecność.
Oni tam byli. Nie tylko grali, śpiewali. Ja nie tylko słuchałam, nie tylko patrzyłam, nie tylko machałam włosami. Byli tam. Byłam tam.
I jeszcze urzekło mnie że widać było jak się cieszą, że grają. Amok publiczności pewnie tę radość wzmacniał :-) I że przeżywają to tak samo mocno jak ja. Mimo że to jeden z pewnie dwustu czy coś koncertów które zagrali w życiu. Mimo że byłam jedną z dwustu czy coś osób które ich słuchały.
Może jednak Opatrzność istnieje. Tak żałowaliśmy z Gregorem, że przesunięcie terminu naszego firmowego półmaratonu wypadło właśnie na czas, gdy Riverside koncertowali w naszej okolicy. Gdybyśmy poszli na koncert u nas, w Szczecinie, nie przyszłoby nam do głowy żeby do Berlina pojechać. A tam - świetnie ustawione nagłośnienie. Dwa lata temu na koncercie Riverside w Słowianinie już 10 metrów od sceny rozbijałam się o ścianę amorficznego hałasu. W Berlinie byłam przy samej scenie, kolumny na wyciągnięcie ręki, muzycy o dwa - trzy kroki, wszystko było idealnie.
Fajna publiczność. Dzieciaki miękko uczesane, z myśleniem na oczach. Młodziani z włosami do pasa, więc ci co jak i ja szaleli w pierwszym rzędzie, zamiatali scenę :-)
Na fotkach dużo nie widać, ale nie chodzi o to żeby było widać. One mogły powstać bo tam byłam.
Byłam na Riverside. W Berlinie.
Riverside to najlepszy zespół świata. Tak myślę od wielu lat. To nie żaden patriotyzm lokalny, bo wcześniej to miejsce na podium zajmowali inni, zagraniczni.
Ostatni raz taką extazę przeżyłam za koncercie Depeszów, w 1992 roku.
Też w Berlinie.
Z tym sympatycznym miastem znajomość kontynuować zamierzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz