Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

sobota, 27 lutego 2010

Cywilizacja skxawng

- Mama idzie do Avataru - powiedział Alanek, gdy wyszłam.
W ów dzień nie była to niestety prawda. Szłam na zajęcia z odwracania ewolucji. Ludzie którzy cały dzień spędzają na resztkach kości ogonowej, odginają tam kręgosłupy z kształtu właściwego dla homo computerus w kształt który miał ginący homo erectus. Zamiast po prostu zrywać z drzew owoce, siedzą i garbią się by zarobić na samochody, pralki i przywiezienie owoców do warzywniaka.
Robiąc różne tam "dotknij lewym kolanem prawego półdupka przez lewe ramię", znęcając się nad sztywnym, nieposłusznym, zdegenerowanym ciałem, myślałam o sobie: skxawng! po cholerę ci to, i tak nie będziesz nigdy, tak jak ci niebiescy z ogonkami, śmigała po gałęziach. Skxawng. Skxawng. Cywilizacja skxawng.

____________________________________________
ps. tak, tak, odróżniam te wszystkie homo sapiens i inne. Ale ten erectus jakoś mi ładniej semantycznie pasował ;-)

środa, 24 lutego 2010

Dziecko w sieci

Z powodu zjebki, jaką dostałam od czytelników po moim poprzednim poście, stwierdziłam że wyjaśnię jak ja, osobiście, widzę pewne sprawy.

Opisywanie jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem, by uchwycić to co w niej najistotniejsze, jest w zasadzie niemożliwe. Owszem, pewne aspekty można wyrazić w słowach, np. więź intelektualną, współmyślność co do wartości, do etyki. Stąd taki jeden mój post "Za co kocham mojego męża". Ale najważniejszy dla więzi jest przepływ emocji, który nie da się sensownie opisać. W relacji z dwuletnim dzieckiem wymiar intelektualny czy axjologiczny nie istnieje, więc jak miałabym niby dać wyraz pozytywnym rzeczom, które się między nami dzieją? Dać może opis jak wieczorem kładę go sobie na klacie i razem zasypiamy? Takie wrażenia może miałabym ochotę opowiedzieć bardzo bliskiej osobie w bezpośredniej rozmowie, ale na pewno nie opisywać słowami i dawać je do internetu, gdzie wszyscy czytają.

Opisywanie zaś "jak moje dziecko cudownie się rozwija" w blogu jest dla mnie czynnością extremalnie żenującą. Takie relacje, pisane czy opowiadane, są dla mnie strawne tylko gdy dotyczą dzieci które dobrze znam osobiście. Których rodziców znam na tyle dogłębnie, że wiem iż mówią to do mnie po to żeby się podzielić, a nie żeby się pochwalić, że nie traktują swego dziecka jak przedłużenia własnych ambicji. Opisy "postępów" dzieci nieznanych są dla mnie jakimś pustosłowiem, bo wszystkie są takie same, różnią się tylko datą. Poza tym te wszystkie relacje typu "a dziś pierwszy raz trafił łyżeczką do paszczy", "a dziś pierwszy raz zrobił kupę na nocnik" nakłaniają wielu rodziców do bardzo przykrego zachowania jakim jest porównywanie swoich i innych dzieci. "A moja robiła to już dwa miesiące temu". "A mój już dawno to umie a do tego to, to i tamto." "No tak ale jest dwa tygodnie starszy". Wyścig który zaczyna się już w kołysce.

Stąd obraz macierzyństwa wyłaniający się z moich postów może być jednostronny. Mam tego świadomość, a do tego uważam że może być to forma znikomej w swym zasięgu przeciwwagi dla kreowanej przez różne "e-dziecka" i "moje bachory" sielankowej wizji, podkręcanej reklamami pieluch w których mamusie i dzieci są zawsze uśmiechnięte, rozanielone i bezproblemowe.

Zaś nawiązując do słów Nocnego Grajka, że życzy Alankowi by nigdy nie przeczytał tego co piszę. Myślę, że nie jesteśmy w tej chwili w stanie przewidzieć jakie skutki dla psychiki pokolenia urodzonego w epoce forów internetowych będzie miał fakt, że matki tak niefrasobliwie wrzucają w net opisy śluzowatych zielonych stolców swoich dzieci, wydobytych lewatywami robaków, ropnych krost na odbytach, parchów na genitaliach. Jak te dzieci będą się czuły, gdy do tych opisów dotrą ich koledzy z gimnazjum.

Jeśli jest ktoś kogo nienawidzę, to napewno nie ludzi...

W dalszym ciągu w nawiązaniu do zjebki jaką bliscy zaskoczyli mnie wczoraj.
Dużo, dużo nienawiści widać w Twoim poście: do siebie i do człowieka.
Może nie piszesz o tym dosłownie, ale spomiędzy wierszy (nie tylko w tym poście) wyłazi coś w rodzaju "Boże, czemuś mnie pokarał tym strasznym macierzyństwem".

Żaden Bóg mnie nie pokarał macierzyństwem. To był mój wybór i odpowiedzialnie ponoszę konsekwencje tego wyboru.

Zaś do Boga/natury/ewolucji mam, owszem, żal. Że stworzył ludzi w ten sposób, że tak się kretyńsko rozmnażają. Z ciążą której koniec to totalna niepełnosprawność i zależność, z porodem który jest wyrywaniem żywcem flaków i z potomstwem, które przez wiele lat jest niezdolne do samodzielnego poruszania się, jedzenia, zadbania o swoje bezpieczeństwo. To całe cierpienie i trud są niepotrzebne. Większość innych ssaków rodzi w kilka minut, opieka nad młodymi trwa parę miesięcy, np. źrebię potrafi biegać już godzinę po porodzie. Małe małpy trzymają się sierści matek, małe kangury siedzą w torbie. Żadnych pieluch, wózków, nosideł, kojców. Żadnych staników rozpinanych z przodu.
(Tak wiem, że hieny mają gorzej niż ludzie, ale wcale mnie to nie pociesza).

Zresztą, moja "pretensja" jest nie tylko w moim imieniu, ale każdej kobiety. Wiem, że wiele matek bardzo się cieszy swoimi dziećmi, do tego stopnia że się świadomie decydują na kolejne. Ale to w niczym nie zmienia faktu że musiały też cierpieć. Gdyby nie ten cały praktyczny burdel, pewnie miałyby jeszcze więcej siły by się cieszyć dziećmi. By z nimi się bawić, zamiast prać pieluchy, myć butelki.
W Polsce kobiety które decydują się na drugie dziecko są mniejszością. Wskaźnik dzietności 1,3 oznacza że więcej kobiet ma jedno dziecko niż dwa i więcej. Czyli pierwsze dziecko częściej demotywuje do kolejnego niż motywuje. To też może o czymś świadczyć.

Nie wiem, czy to Bóg stworzył tak ludzi. Zakładam, że Boga może nie być. Zakładam, że mógł mieć inny plan, ale zepsuł mu go szatan. Nie wiem po prostu. Ale jeśli Bóg jest i rzeczywiście sam wymyślił kobietom takie niepotrzebne męczenie się, to musi nie być kobietą i te wszystkie kulturowe maskulinizacje są absolutnie (sic!) trafne.

wtorek, 23 lutego 2010

Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją

To dziś.
I zrobiona została najlepsza rzecz, jaką można było zrobić w tym szlachetnym celu.
Cały dzień świeciło słońce.

I na szczęście nikomu nie zaświeciło w monitor (zobaczcie - genialne).

Znieczulica zamiast znieczulenia

W boksie obok, na fotelu ginekologicznym, kobieta jęczy, płacze, prosi o znieczulenie. - Właśnie urodziła, ma teraz robione łyżeczkowanie na żywca - mówi położna.

Czytałam ten artykuł kilka miesięcy temu i ten obraz wciąż mnie prześladuje.

I coraz absurdalniejsza wydaje mi się tradycja świętowania urodzin.

Dużo sensowniejsza byłaby chyba rocznica poczęcia, bo to akurat jest wydarzenie, w teorii i w sporej części praktyki, dla niektórych zainteresowanych przyjemne.

Dla dziecka, narodziny to koniec jedynego czasu w jego życiu, kiedy miało poczucie bezpieczeństwa i prawdziwy spokój.

Dla matki bywają zaś najtraumatyczniejszym przeżyciem w życiu, dokonującym się w więzienno-feudalnym kontexcie szpitala, i początkiem najcięższej (bo niekończącej się), najbardziej odpowiedzialnej i najgorzej wynagradzanej pracy, jaką ona kiedykolwiek wykonuje.

Efekt której niepewny bo nigdy nie wiadomo, czy wyrośnie na porządnego człowieka i czy będzie kochać.

niedziela, 21 lutego 2010

Uciec stąd (o "Avatar")

Jacek Dukaj po raz kolejny pokazał swą nadludzką zdolność do analizy i resyntezy spraw. Siło Wyższa, jeśli istniejesz, składam Ci dzięki za to że mam możliwość korzystać z owoców takiego intelektu!!! Artykuł w Tygodniku Powszechnym o filmie "Avatar" jako przykładzie nie tylko sztuki filmowej, ale przede wszystkim światotwórczej. Światotwórstwo - którego przykładami są Śródziemie Tolkiena, Diuna czy Gwiezdne Wojny - jak dotąd dokonywane było przez całe społeczności, często przez kilka pokoleń, zaczynało się od xiążki czy filmu, a potem kontynuowały je rzesze miłośników.

Światotwórstwo to sztuka dla sztuki – ale jaka piękna!
Czy piękno fantastycznych obrazów potrzebuje jakiegokolwiek usprawiedliwienia poza szczerym przeżyciem piękna u odbiorcy?

Fikcje - pisze Dukaj - wciągają odbiorcę na dwa sposoby. Jeśli wciągnięcie dokonuje się poprzez mistrzostwo fabuły, pochłaniamy jak najszybciej, by dowiedzieć się jak to się skończy. Dziuny kiedyś do trzeciej nad ranem czytał Harrego Pottera, a powinien był uczyć się do examinu który miał za dwa dni. Zaś jeśli wciąga nas nie historia opowiedziana, lecz świat wykreowany - percypujemy jak najwolniej, by być jak najdłużej w tym świecie. Gdy pierwszy raz czytałam Władcę Pierścieni, racjonowałam sobie tę xiążkę: rodział dziennie, by na jak najdłużej jej wystarczyło.

Na tym właśnie polega eskapizm, do którego przyznaję się z całą otwartością. To nie moja wina, że nasz świat jest taki.

Filmu nie da się oglądać wolniej - ale da się go obejrzeć ponownie. Kiedy Władca Pierścieni był w kinach, każdą część obejrzałam 10 razy na dużym ekranie (małego nie jestem w stanie zliczyć). Ten film też był holistycznie stworzony. Te miecze, kute przez kowala z niezwykłą starannością, choćby miały tylko mignąć gdzieś przez moment na obrzeżu kadru. Suknie ręcznie haftowane, jak ta którą miała na sobie Eowina w scenie imprezy po bitwie. Eowinę widać tylko w zbliżeniu. Ale te wszystkie tygodniami dziergane kwiatki tam są. Ich istnienie ma znaczenie, mimo że ich nie widać. Aktorzy uczyli się języka Elfów - nie tylko tych kwestii które mieli wypowiedzieć, ale języka po prostu. Śródziemie nie znikało za brzegami kadru, za czasowymi ramami ujęć. Można tam było wskoczyć z głową.

Avatar stworzony został analogicznie. Pisze Dukaj: "Już teraz szacuje się, że za dużą część wpływów z kinowej dystrybucji „Avatara” odpowiadają idący na ten film po raz drugi, trzeci, czwarty, znający już i (i tak przewidywalne) zakończenie." Nadtytuł artykułu (przeczytajcie, to co przytaczam to tylko ułamek) w wersji papierowej Tygodnika brzmi "Czwarty raz na Avatara".

Co w tym tygodniu uczynić zamierzam. Mam już rezerwację.

czwartek, 18 lutego 2010

Śmierć "lepsza" od "hańby" (dokąd potrafi prowadzić religia)

Rada rodzinna postanowiła zakopać żywcem 16-letnią dziewczynę, za karę za to że przyjaźniła się z chłopcem. W ten sposób oczyszczono "splamiony" przez nią "honor rodziny".

Według oficjalnych (!) danych,
w Turcji (aspirującej do Unii Europejskiej) zdarza się około 200 takich "honorowych morderstw" rocznie.

Zaś na stronach islamu można przeczytać:
"Islam traktuje kobietę, pannę czy zamężną, jako osobę posiadającą pełnię praw".

Polscy muzułmanie oświadczają:
"Islam odrzuca zdecydowanie przemoc i terroryzm, stoi po stronie sprawiedliwości i głosi, że ludzie muszą mieć możność obrony swych praw drogami legalnymi, bez posuwania się przy tym do niesprawiedliwości i wyrządzania krzywdy. "

Takie deklaracje jest zbyt łatwo składać.
"Poznacie ich po owocach."

poniedziałek, 15 lutego 2010

Jeden motocyklista wiosny nie czyni...

...ale to znak, że jest ona blisko.
Znak był widziany dziś o 17:46 na ulicy Jana z Kolna.

Nie myśl. Patrz. (O "Avatar")

Poszłam sobie zatem do kina, myśląc "Skoro rzeczywiście mówią że taki przełom, no to warto zobaczyć, w kinie, w 3D, bo na DVD to już pewnie bez sensu". No i powiem wam że rzeczywiście od tego co tam widziałam, to mi łeb urwało. Oooodlot. Nie będę się silić na opisanie słowem obrazów, które ze swej natury są po prostu do oglądania. Więc kto nie widział, niech idzie i zobaczy, póki można w kinie. (I te drzewa, te paprocie, te grzybozja, czad. Te świecące owady, motylki, czad. Kosmici z organicznym złączem USB, którzy mają konie na USB, lataki na USB i nawet Boga na USB :-) czad. Czad. )

A że za dużo do myślenia nie było? To może to i lepiej, bo zaczynasz myśleć dopiero po wyjściu z kina. Brodząc przez zaspy w noc ciemną zastanawiałam się, że może jednak to nie jest takie proste, jak sobie myślę, że owszem, współtworzę gospodarkę towarowo-pieniężną, ale pracuję w firmie z ludzką twarzą, robię tylko rzeczy naprawdę potrzebne innym ludziom, nie uczestniczę w marketingu, czyli tworzeniu i zaspokajaniu sztucznych potrzeb, kupuję odpowiedzialnie, tylko eko i fair trade? Może to nie wystarczy, może widzę tylko najbliższe drzewa, ale las który z nich wyrasta sięga gdzieś dalej, w wyzysk, krzywdę i exploatację ludzi i natury? Ile z podzespołów kompa na którym to piszę, servera na którym publikuję, jest z Chin? Może nie da się być w tym systemie i być w porządku, może Franciszek Asyżanin miał rację, że jedyna droga to pieprznąć to wszystko i co najwyżej na chleb zapracować pomagając przy żniwach?

Wracając, szacun, że w takiej Ameryce robi się filmy jasno nawiązujące do faktu że cała ich wspaniała demokracja i siła zaczęła się od tego że na początku, dla forsy, dla złota, dla ziemi, wyrżnięto w pień indiańską ludność, która żyła ze swym światem w doskonałej harmonii. "Nie możemy negocjować z Na'vi, bo co im zaoferujemy? Dżinsy? Piwo light? Nie mamy nic czego oni mogliby pragnąć". No to lecimy z exterminacją. De facto najgorszą moralnie w tej całej historii nie jest siła militarna, którą uosabia płk. Quaritch. On jest tylko przetesteronizowanym najemnikiem. Motorem napędowym zła jest żądza zysku, którą kieruje się Korporacja. To ona finansuje i badania, i kolonizację, i żołnierzy, którzy wszak są tam nie dla żadnej idei, ale po żołd. Szatanem tu jest Parker Selfridge, dla którego, i jego mocodawców, drzewa na planecie, Na'vi z ich kulturą i ludzie których posyłają by ginęli w walce z tubylcami są tylko cyferkami w arkuszach kalkulacyjnych ich budżetów.

Narzekali co poniektórzy na "płytkie przesłanie". No cóż, że "mesydż" nie jest ukryty pod gąszczem intelektualnych rozkmin, to fakt; więc intelektualni onaniści nie znajdą tu zaspokojenia; ale nie zakamuflowane i odczytywalne również dla szeregowego konsumenta popkultury przesłanie nic nie traci ze swej dramatycznej aktualności: jeśli będziemy iść w konsumpcję, której koszty poniosą inni - mniej stechnicyzowane ludy i istoty żywe - dojdziemy donikąd. W świecie totalnie elektronicznym tęsknić będziemy za drzewami, niebem i siłą naszych mięśni. Harmonia, a nie dominacja i exploatacja jest jedyną opcją by Ziemia i ludzkość przetrwały. Proste jak drut, ale do większości nie trafia i tak, więc czemu nie zapodać tego w taki piękny i prosty sposób.

Jak to mówił Ludwig Wittgenstein: Nie myśl. Patrz.
"I See You".


.

środa, 10 lutego 2010

Piekło to nie miejsce, ale stan (religijnej?) świadomości

...misterne gotyckie litery na żelaznej bramie. Przez moment był pewny że motto brzmi Arbeit Machts Frei. Ale teraz Matthew już wie, że litery układają się w przekaz tak samo mrożący krew w żyłach.
..."Porzućcie nadzieję..."

Hal Duncan, "Ucieczka z piekła", Fantastyka Wydanie Specjalne 4/2009

Za bramą na sortowni segreguje się ludzi według grzechu, za który tu trafili. Cudzołożnice, samobójcy, mordercy. "Znak ich grzechu" mają wyrysowany na ramieniu. Bohater opowiadania ma tam dwa kółka ze strzałkami w górę i w prawo. Zupełnie jak w Auschwitz, tam też wysyłano "takich". Musieli nosić różowe trójkąty.

Dopiero tam zamienia się ludzi w demonów, to znaczy: przeciąga się ich na stronę systemu. Mogą zostać jego funkcjonariuszami, znęcać się nad innymi, łamać ich, wierząc że w ten sposób im "pomagają". Taki właśnie "terapeuta" pyta Matthew, choć doskonale zna jego "akta": "Musimy usłyszeć to od ciebie. Czym w tobie gardzi Bóg? Czego w tobie nienawidzi?"

W zobrazowanym w texcie piekle ludziom nie zdarza się nic, czego nie doświadczyli lub nie mogliby doświadczyć na ziemi. Przemoc, okrucieństwo, gwałt, niesprawiedliwość, manipulacja. Różnica polega tylko na tym, że tak ma być całą wieczność, że nie skończy się nigdy, że nie ma ucieczki. Nie ma nadziei. "Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie". I "ludzie ludziom zgotowali ten los". Upadły anioł jest bowiem tylko jeden, reszta diabłów to zniszczeni ludzie.

Dla człowieka, który wierzy że Bóg jest dobry, taka wizja stanowi wyzwanie dla siły jego wiary. Czy rzeczywiście jest tak? Czy do piekła trafia się na zasadzie urzędowo-buchalteryjnej, według spisu zakazanych czynów, za niezawinioną tożsamość, bez brania pod uwagę jakim się było człowiekiem, czy skrzywdziło się kogokolwiek, jakie były intencje, stan świadomości? Czy za zasadami nie stoją wartości, czy Bóg powymyślał nakazy i zakazy według swego widzimisię, wyłącznie po to by stanowiły narzędzie jego władzy, by nadzorować i karać? To wynika ze słów demona, że przecież nienawiść Boga - do cudzołożnic, samobójców, gejów - jest powodem, dla którego trafili do tego piekła. Nie fakt że kogoś skrzywdzili, nie że byli źli.
Myślę, że jeśli ktoś uwierzy, że Bóg osądza w ten sposób - wtedy dopiero, nieświadomie, staje się satanistą. Bo to jest logika zła. Że można potępić kogoś, kto był tylko ofiarą, jak uwięziona i bita prostytutka. Kogoś kto nie skrzywdził w życiu nikogo, jak Matthew Shepard. To on jest bohaterem tego opowiadania, nazwisko nie jest wymienione, ale opisane okoliczności śmierci nie pozwalają mieć wątpliwości.

Czy Bóg może być zasadą działania szatana? Czy szatan może być wykonawcą woli Boga, exekutorem jego nienawiści? Czy Bóg, jeśli jest najeternalniejszą miłością, w ogóle może nienawidzić?

wtorek, 9 lutego 2010

W zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej pogodzie...

Z Wikipedii (a także obserwując ulice Szczecina w ostatnim czasie, także podczas ostrych pizgawic i ślizgawic) można dowiedzieć się że: Swoją pracę kurier [rowerowy] wykonuje niezależnie od warunków atmosferycznych.

Zaś na stronie KurierRowerowy.pl piszą, dlaczego praca kuriera rowerowego jest ciężka:

Wyobraź sobie płot drewniany polakierowany na ładny kolor, a na szczycie każdego szczebla ozdoba metalowa,

Stoi przy ulicy, pada na niego śnieg, błoto, deszcz, pali słońce, miota wiatr, łamie mróz i nie raz zostaje uderzony przez kierowcę barana.

I jak po roku wygląda taki płot?

Na szczęście prawdziwy kurier rowerowy zawsze dobrze wygląda nawet po 10 latach jazdy w warunkach, w jakich stoi ten płot, a płot już dawno się przewróci.


Od siebie dodam jeszcze iż oprócz upału i śnieżycy dzielny kurier narażony jest na kontakty z takimi mrożącymi krew w żyłach instytucjami jak Urząd Skarbowy, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, a nawet Dziekanat. Wyręczając niewinnego obywatela nie tylko dostarcza tam dokumenty, ale i bierze zwrotki z pieczątką "wpłynęło". Co my byśmy bez nich zrobili?!?

czwartek, 4 lutego 2010

Mniej niż zero, ooo...

Rząd chyba też czyta mój blog, bo dzień po tym jak napisałam, że koszt opieki nad dzieckiem powinien być kosztem uzyskania przychodu (wszak by iść do pracy muszę coś zrobić z dzieckiem - jest to tak samo jak zakup narzędzi czy materiałów, lub zatrudnienie pracownika), w necie pojawiła się informacja o takim właśnie projekcie rządowym.
Niestety, w takiej formie na zmianie może zarobić najwyżej budżet państwa. Za zatrudnioną legalnie nianię wszak trzeba odprowadzić podatek dochodowy, czyli jeśli ma ona dostać 1000 zł na rękę, to trzeba będzie wydać wraz z podatkiem 1220 zł. Potem rodzic odzyskuje owe 220 ze swojego podatku, i wychodzi na zero.
Natomiast jeśli niania nie jest studentką czy emerytką trzeba jeszcze odprowadzić ZUS. W tym wypadku z 1000 zł wydanych na zatrudnienie osoby do niej trafia średnio 550 (pisałam o tym tu). Rodzic odzyskuje 180 zł wrzucając te 1000 w koszty. Sumarycznie, wydał 820 zł, z czego 550 trafiło do niani, różnica (270 zł) trafia do państwa.
Żeby ta zmiana rzeczywiście komukolwiek pomogła, ulga z tytułu zatrudnienia niani musiałaby być wyższa niż tylko odpis podatku, oraz wydatek na żłobek czy przedszkole również powinien być kosztem uzyskania przychodu.
Pomysł zmiejszenia przeregulowania przepisów przy zakładaniu żłobków jest natomiast bardzo słuszny.

środa, 3 lutego 2010

O pożytkach z xyw

Kiedy kierowniczka wyrzucała mnie z mojej pierwszej pracy, jako jeden z powodów podała karygodne zachowanie posługiwania się xywą w prywatnych rozmowach telefonicznych. Głównym powodem podanym przez panią kierownik była moja nieznośnie niezależna osobowość.
Dzień kiedy oznajmiła mi że nie przedłuży mi umowy był jednym z najradośniejszych w mym żywocie. Miałam powyżej uszu tej toxycznej instytucji, a sama nie mogłam z niej odejść bo postawiłabym osobę mnie rekomendującą w głupiej sytuacji.

W Firmie jest nas ponad 50 i sporo imion się powtarza, ale że prawie wszyscy mają xywy, to nie ma dwóch ludzi do których zwracalibyśmy się w ten sam sposób. To zazwyczaj dużo upraszcza; utrudnia tylko gdy przyjdzie listonosz i chce podpisu adresata, wymienionego z oficjalnego nazwiska, a my się zastanawiamy który to jest. A mamy piękne xywy. LocK i Loku, Amorfis i Estelar, De Vil i Kaktus. Albo Nash. Pewnego dnia Boss mówi do portiera:
- Mało jest miejsca, zaparkowałem trochę za blisko tego żółtego Reno, gdyby miał problem z odparkowaniem, pan wie, gdzie mnie szukać.
- Ale ten żółty, to jest któryś z waszych pracowników.
- Aaa! - przypomniał sobie Gstlt. - To Nash!
- No to przecież mówię, - portier na to - że wasz!

Są tacy co rzeką, że używanie xyw jest niechrześcijańskie, ja zaś myślę, że one oddają bardziej charakter osoby, niż chrzcielne imię, nadawane wszak w pierwszych dniach życia, gdy amorficzne szczenię ludzkie nie zdążyło jeszcze wykazać się żadnymi indywidualnymi cechami. No i wielu wielkich ludzi znamy tak naprawdę pod ich xywami. Święty Franciszek otrzymał na chrzcie imię Jan. Francesco, czyli Francuziasty, było xywką.

Postanowiłam pisać jakieś bardziej pozytywne rzeczy, które nie będą wywoływały złych emocji i inkwizycyjnych dyskusji, ale nie wiem czy to dobry pomysł.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Nie generalizuję

Odpowiadając na FAQ wyjaśnię, nieco łopatologicznie:
1. Nie uważam że każda rodzina wielodzietna jest patologiczna. Te dwa wskaźniki mogą być rozłączne.
Za niemoralne i nieodpowiedzialne uważam płodzenie więcej dzieci niż jest się w stanie utrzymać własną pracą, nie zaś płodzenie dużej ilości dzieci w ogóle. Jak wynika z sytuacji opisanych przez abo, czasem i jedno dziecko bywa ponad stan.
2. W poniższym poście nie przeciwstawiałam wielodzietnych małodzietnym, ale płodzących ponad swe możliwości finansowe tym, którzy nie płodzą więcej niż są w stanie wykarmić i wyposażyć w wiedzę.
Po resztę uściśleń zapraszam do komentarzy.