Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

czwartek, 29 lipca 2010

And the wind in my hair will tear off all my sorrow...

Motocykl jest jak narkotyk. Dosiadam go, ruszam w Drogę i nagle wyłączają się te obsesyjne myśli, których nie mogę się pozbyć na inne sposoby. Nierozwiązywalne problemy w domu, w pracy, w świecie na jakiś czas przestają boleć.
Oczywiście, nie znikają. Ale można od nich na chwilę odpocząć, nie niszcząc układu nerwowego i wątroby. Nałapać pozytywnej energii. Mieć więcej siły by wytrzymać to, czego nie da się zmienić.



Mój Gang w Drodze. Od lewej: Alex i jego Yamaha XJ600. Moja Mała. Za nią Yamaha XJ600 Estelara. Najbardziej z prawej Acze i jego Virażka 750.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Objąć obcego jak swojego. To w naszej naturze.

Obłędnie piękne



A że komercyjne? Dobrze że są firmy mające środki by sponsorować takie arcydzieła sztuki filmowej. Swoją drogą, reklamowana idea przekazana w sposób mistrzowski. Reklama jest wszak odrębną gałęzią sztuki.

czwartek, 22 lipca 2010

Porcjunkula - ideał sięgnął bredni

Porcjunkula, ukochane przez Franciszka miejsce na ziemi. Tutaj zaczęła się jego droga duchowa - gdy usłyszał fragment Ewangelii "sprzedaj wszystko co masz i pójdź za mną". Tu wokół maleńkiego kościółka, w skrajnym ubóstwie, mieszkali bracia którzy zafascynowani miłością Biedaczyny przyłączyli się do niego. Stąd wyruszali by głosić dobrą nowinę i tu wracali. Tutaj też Franciszek zakończył swą ziemską drogę.
Ten kościółek - prosty, kamienny, szary, otoczony miękkimi, miłosnymi ramionami zielonej doliny Spoleto, leżącej u stóp Asyżu. Pozostał jako miejsce uświęcone obecnością Franciszka i jako wyrzut sumienia potężnej części Kościoła instytucjonalnego. Wszak ci którzy pławili się w dostatkach, nie mogli czuć się dobrze czując duchową obecność człowieka którzy wyrzekł się nie tylko bogactw, ale też przyjął zasadę, że nie można brać jałmużny większej niż na przeżycie do następnego dnia. Wszakże owi żądni władzy nad duszami i ciałami, pozostający w układach z królami i cesarzami, nie mogli lubić kogoś kto pokazywał że drogą naśladowcy Jezusa jest pokora. Przecież żyjących w rozpuście musiał kłuć w oczy fakt że ktoś potrafił żyć w czystości.
Nie potrafię do końca uchwycić tego fenomenu. Na czym to polegało, że Franciszek, którego sposób życia tak dramatycznie obnażał zepsucie ówczesnej hierarchii kościelnej, rozziew pomiędzy zasadami głoszonymi a realizowanymi, nie został skazany na śmierć za herezję. Czy siła jego świętości i miłości była tak wielka, że ulegali jej nawet biskupi i papieże? A może oni nie byli aż tak źli i cyniczni, może tęsknili za tym szczęściem, które było udziałem Biedaczyny, tylko nie mieli odwagi żyć w ten sam sposób? Podobnie jak współcześnie wielu stachuroidów tęskni za życiem, jakie wiódł Sted, a mimo to podpisują umowy o pracę na czas nieokreślony i biorą 30letnie kredyty na mieszkania?
Nie exkomunikowano Franciszka, ale trzeba było coś zrobić z tym kłującym jak cierń w zadek przykładem jego życia. Nie odważono się go zniszczyć, ale owinięto go w bawełnę. Porcjunkula - maleńka, uboga, prosta i wtulona w zieleń doliny - została obudowana jebitną, barokową bazyliką. Ściany pokryto kolorowymi malowidłami. Nad skośnym daszkiem wznoszą się gigantyczne kolumny, łuki i kopuły, gzymsy i złocenia, malunki i rzeźby. Absurd kosmiczny. Wyznawcę ubóstwa, brata mniejszego uhonorowano bogactwem i ogromem. Wszystkim, czym Franciszek nie był. Ideał sięgnął bredni.

niedziela, 18 lipca 2010

Pierwsza noc mojego zmartwychwstania

Pod zmierzchającym niebem cztery stalowe rumaki nawijają asfalt na koła. Po ulicach Szczecina pomyka gang motocyklowy. Alex, Estelar, Acze. I ja. Na mojej Małej.
Przyjaciele. Są ze mną i opiekują się mną. Bez nich nic by nie było. Nie dałabym rady.
Xiężyc po nowiu, rożek różowiutki, nad zachodnim horyzontem. Niebo ciemnieje. W Wąwelnicy pachną trawy. Jest ciepło. Jest cudnie. Jestem silna. Żyję. Życie ma sens. Nie da się tego uczucia opisać.

piątek, 16 lipca 2010

Fratello Sole, Sorella Luna

Po kilku dłuższych latach wróciłam do tego filmu i mimo że teraz znam dużo dokładniej biografię Franciszka i widzę jakich dramatyzacji i filmizacji dokonał Zefirelli, film nie wydaje mi się już tak naiwny i zhipisiały jak wcześniej. To znaczy - jest wielce hipiczny, ale nie jest to żadne nadużycie :-) Zwłaszcza podoba mi się ten motyw, że kiedy Francesco już zaczyna widzieć, którędy szukać tego czego nie może odnaleźć w mainstreamie mieszczańskiej kultury i obrosłej bogactwem religii, biega po łąkach z makami w ubranku o kolorze denim-jeans-blue :-)
Symboliczna wartość kolorów wytworów ludzkich odgrywa zresztą w filmie bardzo istotną dla przekazu rolę. Dobro i prostota są białe, szare lub bure. Chciwość i pycha - pstrokate i złote. Piękna jest scena gdy papież Honoriusz III, siedzący na złotym tronie w złotej bazylice, podźwiguje się i wyzwala spod ciężkiego złotego płaszcza i klęka przed Franciszkiem w białych szatach. Ta chwila jego wolności nie trwa zresztą długo.
Konflikt z Kościołem instytucjonalnym, spersonifikowanym w postaci Gwida, biskupa Asyżu, nie przebiegał wcale tak dramatycznie, nie prowadził do schizmy ubogich czy rozlewu krwi. Gwido w rzeczywistości był wobec Franciszka w porządku i nawet pomógł zorganizować ucieczkę Klary z domu, by się mogła oddać życiu zakonnemu. Zefirelli użył osoby biskupa by pokazać zepsucie Kościoła tamtych (i wielu innych) czasów - uwikłanego w majątek i władzę, szukającego zbytków i zaszczytów, przez co stojącemu w jawnej sprzeczności z głoszoną wszak Ewangelią Chrystusa. W mistrzowskim skrócie pokazuje to scena gdy biskup wścieka się, że musi wstać od suto zastawionego stołu, ale wobec tłumu wiernych krzyczy że oderwano go od modlitwy. Zresztą zarówno Gwido jak i papież nie są ukazani płasko i jednostronnie - raczej jako ludzie których pierwotny zapał i czystość powołania pogubiły się w codziennych problemach zarządzania dużą instytucją.
Zefirelli wiernie przedstawił ideę która prowadziła Franciszka: jego odejście od schematów obowiązujących w otaczającej go kulturze nie było powodowane protestem, ale poczuciem dojmującej pustki, marności i braku spełnienia w tym, co ona oferowała. Franciszek zbyt mocno kochał, zbyt był pokorny, by się buntować, by być przeciw. Co ciekawe, pokora nie oznacza posłuszeństwa. Gdyby był posłuszny ojcu - do czego wszak zobowiązuje dekalog - zostałby po prostu kupcem i spadkobiercą firmy. Nie byłoby zakonu, a perspektywicznie być może i chrześcijaństwa w ogóle. Pokora nie wyklucza się z wiernością sobie i wytrwałością w podążaniu własną ścieżką. Ta wierność, w połączeniu z biorącym się z pokory szacunkiem dla tych którzy idą własnymi ścieżkami, także innymi od mojej, to kwintesencja postawy którą teraz nazywamy liberalną, a która jest kluczowa dla przekazu Jezusa z Nazaretu.



Tu można obejrzeć cały film. Uwaga, między 11 a 12 odcinkiem jest kilkuminutowa dziurka którą można wypełnić oglądając ten fragment od 6:50, a potem ten.

wtorek, 13 lipca 2010

4 dni wczasów z rodziną nad morzem...

Błogosławieni wolni od dzieci,
albowiem oni mają szansę na odrobinę odpoczynku i spokoju
wcześniej niż w grobie.

czwartek, 8 lipca 2010

Pokaż mi dupę lecz nie patrz w moją...

Trafnie zauważa Zbigniew Nosowski w Tygodniku Powszechnym:

Z zasady przezroczystości nie mogą być wyłączeni hierarchowie kościelni. Właściwie powinno być to oczywiste. Wiadomo przecież, że stoją na świeczniku. Wiedzą – bo uczy tego i Ewangelia, i zdrowy rozsądek – że ich światło ma świecić przed ludźmi, że skoro reprezentują instytucję, która tak wiele wymaga od innych i ma ambicję formowania ludzkich sumień, to jest oczywiste, że od jej przedstawicieli wymagać się będzie jeszcze więcej, a zwłaszcza sumienności w stosowaniu do własnego sumienia zasad, które głoszą.

Wciąż jednak w Kościele łatwiej i ostrzej krytykuje się i potępia ludzi spoza własnego kręgu; wobec „swoich” stosuje się zaś najczęściej zasadę wyrozumiałości, wyciszania i przemilczania. Jezus czynił dokładnie odwrotnie: łagodnie odnosił się do grzeszników i wszystkich stojących z dala od religii; surowo zaś i ostro – do instytucjonalnych przedstawicieli religii (faryzeusze i uczeni w Piśmie) oraz osób wykorzystujących wiarę dla własnych celów (przekupnie w świątyni).


Karykaturzysta któregoś z zachodnich pism ujął to dosadniej: na rysunku o polityce Watykanu przedstawił papieża dzierżącego tablice przykazań, brzmiących: 1. Twoja sexualność to moja sprawa. 2. Moja sexualność to nie twoja sprawa.

Temat w Tygodniku wywołany został powrotem historii abp. Juliusza Paetza. Gdyby przed 8 laty ujawniono wyniki prac komisji watykańskiej, teraz problemu by nie było. A tak pozostawiono domysły, a Paetz obnosi się ze swoją niewinnością po publicznych imprezach. A Kuria Rzymska zajmuje się głównie wewnętrznymi przepychankami o władzę. Chyba potrzeba nam jakiegoś nowego Franciszka, bo ta instytucja zmierza ku upadkowi.

środa, 7 lipca 2010

Rozważny i romantyczna

Najpiękniejsza muzyka to praca silnika.

Niedawno mój mąż zapytał mnie złośliwie:
- Czy wiesz jak zbudowany jest motocykl?

Wiedziałam, do czego on pije. Ja też przeczytałam Zen czyli sztuka oporządzania motocykla i pamiętam enumerację daną przez Pirsiga:
Z punktu widzenia elementów składowych motocykl można podzielić na układ napędowy i ramę.
Układ napędowy dzieli się na silnik i układ przeniesienia napędu.
Silnik składa się z bloku z układami zasilania, napędowym, rozrządu i smarowania.
Blok składa się z cylindrów, tłoków, popychaczy, wału korbowego i koła zamachowego.
[i tak dalej...]

- Nie, ale mam to w podręczniku kursanta - odpowiedziałam. A gdy Dziuny, w sposób całkowicie dla mnie przewidywalny, posługując się koncepcją Pirsiga zarzucił mi, że moje podejście do jazdy jest romantyczne, a pomijam niezbędny aspekt klasyczny, rzekłam:
- Widzisz, i na tym polega różnica między nami: ty wiesz, bo przeczytałeś w xiążce, jak zbudowany jest motocykl; a ja jeżdżę na motocyklu! :-)

I tak to jest. Filozofom wystarczy mem, konceptualizacja, informacja, którą mogą przyswoić, przeanalizować i przetworzyć - ale jedynie w inną informację. Ale nawet mając najdokładniejszy opis części i funkcji motocykla nie znajdą w nim odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie tacy jak ja dosiadają tych maszyn, wszak nie po to by dojechać do pracy. Czego w ten sposób szukają, albo co chcą zgubić. Dla takich jak ja informacja może mieć co najwyżej znaczenie praktyczne lub oboczne. Czymże bowiem jest informacja wobec doznania, doświadczenia, emocji? Czym opis części silnika wobec wiatru we włosach? Mówię o opisie, nie o samym silniku. Bo bez silnika wiatru nie będzie.

wtorek, 6 lipca 2010

Wspomnienia z szafy

Moje prawo jazdy na motocykl robiłam w tajemnicy przed niemal wszystkimi. Ludzie wokół mnie są dobrzy i życzliwi, chciałam uniknąć tych pytań "i jak tam twoje prawko?" "kiedy examin?" "nie martw się że trzy razy oblałaś, za czwartym zdasz". To trochę jak z ciążą, o której informować warto dopiero w 4 miesiącu, kiedy już bardziej jest pewne, że się uda. Ja tę pewność miałam dopiero z kartką zaliczonego examinu w ręce.

Przez ponad trzy miesiące żyłam więc z sekretem, ściemniając i kombinując, żeby się nikt nie dowiedział. Było to mocne doświadczenie. Sytuacja ukrywania bardzo ważnej, angażującej wiele czasu, energii i emocji sprawy przed bliskimi nie tylko wyczerpuje, ale też straszliwie upośledza relacje interpersonalne. Chciałam się z kimś zobaczyć, ale mając świadomość że skoro o tym czym teraz żyję nic nie opowiem, unikałam spotkania. Brak szczerości jest niszczący dla więzi.

Kiedy zaś dopadały mnie kryzysy, nie zawsze wtajemniczeni byli dostępni, żebym mogła się im zwierzyć i uzyskać pocieszenie. Samotność, to taka straszna trwoga.

A przecież ja w mojej szafie siedziałam z wyboru. Ujawnienie się groziło mi najwyżej późniejszą koniecznością przyznania się do ewentualnej porażki, którą moi bliscy i dalsi przyjęliby z życzliwością. Nie ryzykowałam, jak homosexualni, społecznym ostracyzmem, wyrzuceniem z domu czy szkoły, utratą pracy, złamaniem rozwoju zawodowego, wyklęciem z ambony, pobiciem ze skutkiem śmiertelnym. Dzięki temu doświadczeniu poczułam pewien przebłysk męczarni, którą przechodzą, żyjąc w samotności i kłamstwie przez całe dziesięciolecia, ukrywając swoje najważniejsze sprawy nie tylko przed kolegami ze szkoły czy pracy, obcymi spotkanymi na ulicy, ale przede wszystkim! przed naj-naj-najbliższymi: rodzicami, braćmi, małżonkami z którymi się żenią dla stworzenia pozorów, i urodzonymi z nimi dziećmi. Społeczeństwo funduje im absolutny horror.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Wspomnienia z siłki


Z bardzo nielicznymi wtajemniczonymi w moje usiłowania zdobycia umiejętności i uprawnień do kierowania motocyklem używaliśmy na "kurs" kryptonimu "siłka". Są zresztą pewne podobieństwa, bo i tu i tu się pizga żelazo ;-) Była to dla mnie długa droga przez mękę. Wytwory przemysłu masowego nie są przeznaczone dla hobbitów takich jak ja. Pisałam wtedy do przyjaciela:

Strasznie męczące jest to że tak powoli mi to idzie. To trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, aż wejdzie w odruchy, aż nie trzeba będzie myśleć o tym co trzeba robić, tylko samo ciało będzie to robić. Pamiętasz, w "Avatar" jak Neytiri biła po głowie Jake'a kiedy nie wychodziło mu to czego go uczyła.
"The language is a pain, but... I figure it's like field stripping a weapon, repetition, repetition... Don't worry, stronger. Neytiri calls me Skxawng. It means moron."

"I can run farther every day. I have to trust my body to know what to do."


Bardzo fajni są instruktorzy
w mojej szkole. Szczególnie Adam, daje mi takie poczucie że mam prawo do błędów. Nie zwiększa we mnie w żaden sposób stresu. To bezcenne.

Wiosna była wyjątkowo zimna. Kiedy przychodziłam o 10tej czy 12tej instruktorzy byli już nieźle zmarznięci po paru godzinach na placu. Przynosiłam im herbatę w termosie. Londyński maj nagle zmienił się w upalny czerwiec. A tam bruk rozpalony, ani kawałka cienia. To przynosiłam w termosie czajówę ajsticzną, znaczy herbatę z lodem. Paweł mówi: "Ty dobra kobieta jesteś". A ja na to: "Skąd, mi po prostu sprawia przyjemność robienie komuś przyjemności. To czysty egoizm, tylko bardziej elegancki".

niedziela, 4 lipca 2010

Nie marzyć!!! o motocyklu...

Odważni nie żyją wiecznie....
ostrożni nie żyją wcale... !!

Marzenia są złe. Jeśli marzysz - nie działasz. Spełnienia są dobre.
Ale spełnić trzeba sobie samemu. Na złotą rybkę, na xięcia z bajki nie ma co liczyć.
Trzeba pokonać strach przed tym że się nie uda i wysiłek pójdzie na marne.

Nie można odkładać ważnych rzeczy na później. Im później, tym trudniej zacząć. Gdybym zaczęła jeździć na motocyklu 10 lat temu, nauczyłabym się tego dwa razy szybciej, dwa razy mniejszym wysiłkiem. Mój instruktor, Mistrz Adam mówi że im ludzie młodsi tym szybciej łapią, najbystrzej 18-19-latki.

Podobno nigdy nie jest za późno. Ale jeśli zrobiłam to teraz, a nie dziesięć lat temu, to do końca danych mi dni będę to robić 10 lat krócej.

Jesteś człowiekiem "rozsądnym", "poważnym", odkładasz życie na później - to teraz życia nie masz. Potem wchodzi to w odruch i możesz do dnia swej śmierci nie zacząć żyć. Kolega powiedział mi że mi zazdrości. Ja mu na to - nie zazdrość, rób to samo. "No tak... ale są priorytety". Priorytety wybrane rozumem może mogą dać stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Ale tylko te wybrane sercem dają szczęście.

Nie daj mi Boże, broń Boże, skosztować tak zwanej życiowej mądrości, dopóki życie trwa.

Wybory

To już nawet nie chodzi o to, kto będzie rządził i obnosił swą gębę po ważnych okazjach przez najbliższe pięć lat.
Chodzi o to, z jakich ludzi składa się społeczeństwo, w którym przyszło mi żyć. Jak postrzegają świat. Czego wymagają od siebie. Czego wymagają ode mnie.
Wybór dokonany w lokalu wyborczym jest tylko symptomem. Po nim dowiem się, czy żyję w kraju tylko częściowych, czy kompletnych debili.
Za minutę dwudziesta. Aż strach włączyć radio.

Więcej w komentarzach...

piątek, 2 lipca 2010