Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

piątek, 8 kwietnia 2011

Sala samobójców

Żyjemy w czasach w których proces dokumentacji przeważa nad procesem doświadczania. Pierwszym symptomem już dziesięć lat temu było zjawisko kamerokracji. Na ślubach i weselach, niektórych, najważniejszą osobą był kamerzysta. "Państwo młodzi teraz podejdą do rodziców, z tej strony, rodzice stoją tutaj, i młodzi proszą o błogosławieństwo. Źle. jeszcze raz." "Pan młody wysiada z auta, obchodzi je od tej strony, otwiera drzwi. Źle. Proszę stanąć z tej strony i podać pannie młodej rękę. " "Proszę xiędza, podnosząc kielich proszę to robić tak żeby sobie nie zasłaniać twarzy."
W filmie "Sala samobójców" oczywiście nie chodzi o to banalne zjawisko że istnieje tylko to co jest na fej zbuku. W nim chodzi o to jak działają relacje. Ale nie jest to powiedziane wprost. Widzimy przyczyny, widzimy efekty, ale sami musimy je połączyć. Lila mi powiedziała: jeśli ktoś ma świadomość mechanizmów działających w rodzinach, w relacjach międzyludzkich - będzie widział, jaki jest związek pomiędzy elementami tej sytuacji. Jeśli nie, będzie dalej nieświadomy - tak jak rodzice Dominika cały czas nie są świadomi tego co się dzieje i jaka jest ich rola w tym co się dzieje.
Uwaga spoiler
Właśnie o tych rodzicach. Mam do nich dużą empatię. Przecież oni nie chcieli źle. Oni działali najlepiej jak potrafili. Większość tego pokolenia, obecnych 45-60ciolatków, nie otrzymała od swoich rodziców innych wzorców. Świadomości jak kochać i szanować dzieci. Co jest w miłości najważniejsze. Najważniejszą formą okazywania miłości jest obecność.
Jest to też pokolenie które dorastało w PRLu, kiedy papier określał człowieka i jego życie zawodowe aż do emerytury. A zarazem są to ludzie którzy tyrając jak woły wypracowują mnóstwo pieniędzy i nie znają innych metod załatwiania spraw, jak pieniędzmi. Nie mają czasu sprzątać, gotować, załatwiać spraw, więc płacą gospodyni, płacą kierowcy. Kiedy ich syn jest w depresji, kupują usługę psychiatryczną i chcą zapłacić za określony efekt w określonym czasie. Deadline jest konkretny: chłopak jest tuż przed maturą. Więc jeśli provider usługi nie może jej zagwarantować, sięgają po innego. To że ich syn ma depresję, że próbował się zabić, że nie umie się odnaleźć - to są rzeczy dla nich tak nierealne jak kolory dla daltonisty. Im zależy żeby podszedł do examinu i "nie stracił roku". "Strata roku" jest czymś mierzalnym, uchwytnym, mieści się w ich systemie pojęciowym - w przeciwieństwie do "utraty sensu życia". I w konsekwencji - utraty życia.

Ludzie około pięćdziesiątki, ich dziecko ma 18 lat. Ja jestem dokładnie w połowie między tymi pokoleniami. Moja matka, niewiele starsza od państwa Santorskich, powiedziałaby o nich: karierowicze, dorobkiewicze, nowobogaccy. Ale ona w przeciwieństwie do nich nie umiała przejść pozytywnie okresu tranformacji, więc ma resentyment. Ja, kapitalistka, mówię o nich: ludzie skoncentrowani na pracy. Są potrzebni w swoich instytucjach, więc spełniają te potrzeby. Rozumiem obie perspektywy.
Ale jeszcze lepiej rozumiem perspektywę nastoletnich ludzi, dla których dobrobyt jest czymś zastanym i dla których najważniejsze są inne sprawy. Dla mnie też one są najważniejsze. Tylko mi łatwiej odróżnić rzeczywistość wirtualną od real life'u, zwanego teraz oflajnem. Więc może umiałabym odróżnić kiedy to co się dzieje jest prawdziwą śmiercią, od utraty jednego z kolejnych żyć w grze. Odróżnić zgryw odgrywany po to by nagrać go na komórkę od prawdziwego życia i prawdziwej śmierci. Wiedzieć kiedy komórką nagrywać, a kiedy przerwać nagrywanie by zadzwonić po pogotowie ratunkowe.
W ostatniej scenie, pod filmem z komórki umieszczonym na sieci, data. 4 marca 2011. Data premiery filmu. To się dzieje teraz.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Nie ma b(l)oga! Jest motór!



Komenty pod ostatnimi trzema postami (tutaj, tutaj i tutaj) rozwierzgały się do niebotycznych rozmiarów. A nawet przeniosły się na dawniejsze wątki (tutaj, tutaj i tutaj).

Wypączki z tej dyskusji zaszły aż do Szwecji, emerytur, efebofilii i wegetarianizmu. Cieszę się że Fej Zbuk nie zabił bloggingu, a jeszcze go wzmocnił, bo dzięki niemu do tego pokoju dyskusyjnego trafiło więcej osób.

Niemniej, jest mi głupio jako pierwszemu poruszycielowi tych dyskusji. Że odrywają was od pracy, że zamiast pomagać ojczyźnie wychodzić z kryzysu bijemy pianę na klawiaturach, że zamiast z przyjaciółmi żoną dziećmi porozmawiać to uprawiamy święte wojny w cyberprzestrzeni.  Jest mi głupio że przeze mnie siedzicie w bladym trupim świetle monitorów, w szumie wentylatorów procesorowych i serwerowych, z dłońmi na klawiaturach, zamiast pod błękitem oddychać powietrzem przesyconym złocistymi słonecznymi promieniami, w świergocie ptasząt godujących, a dłońmi raczej trzymać ręce Drugiego Człowieka.  Albo manetki motocykla. I mknąć Drogą. W takich sytuacjach łatwiej bowiem Dotknąć Absolutu niż próbując go słowem, logiką, intelektem ogarnąć w cyberprzestrzennych dyskusjach. Doświaczyć tego który jest Drogą Prawdą i Życiem można raczej będąc W Drodze,  w Prawdziwym Życiu, teraz nie nazywanym już Real Life'em, ale oflajnem.

Więc, póki ciepło i sucho, porzucam (b)logosferę i znikam do oflajnu. W Drogę. Nie ma b(l)oga! Jest motór!