Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

piątek, 20 marca 2009

We want to be loved, loved for what we are...

Niebieskie niebo lśni nad Oslo, słońce nagrzewa szare kamienie ścian i chodników. Chodzę jak zwykle bez planu i celu, skręcając w te ulice, które mnie bardziej wołają. Na uszach Lunatic Soul. Mieszkańcy Skandynawii są inni. Czasami napotykam ich spojrzenia - matki z wózkami, biznesowi ludzie z teczkami, robotnicy w kombinezonach, studenci z książkami - uśmiecham się do nich, a oni do mnie. Młody i pełen energii pracownik służb recyclingowych dłońmi w roboczych rękawiczkach wrzuca na ciężarowe auto potężny pakiet makulatury, ważący chyba ponad tonę. Odrzuca kasztanowe kędziory z oczu, widzę że ma na uszach słuchawki: bratnia muzyczna dusza. Wysyłam mu uśmiech i od razu dostaję uśmiech w odpowiedzi. Przeszłam na drugą stronę ulicy i nagle - przeszył mnie gwałtowny dreszcz, bo usłyszałam płaczącego na głos dorosłego człowieka.

Rozejrzałam się - pusto - i zdałam sobie sprawę, że płacz dobiegł mnie z moich własnych słuchawek, z towarzyszącej mi płyty.

Pośród wielu bredni jaką wymyśliła nasza chora kultura jest też i ta, że mężczyznom nie wolno płakać. Od dzieciństwa są tresowani do odcinania się od własnych emocji i udawania kogoś innego niż są: twardzieli. Tymczasem to właśnie bycie sobą wymaga dużo większej odwagi. Przyznanie się do wrażliwości i niemożności poradzenia sobie ze wszystkim to częściowe odsłonięcie, a na to potrzeba więcej śmiałości niż na chowanie się za pancerną przyłbicą. A wrażliwość i słabość to cechy piękne, bo nieodzowne składowe człowieczeństwa.

W skandynawskich miastach jest taki niezwykły zapach. Tu w Oslo tak samo jak w kochanej Kopenhadze. Trochę jakby aromat ciepłego chleba, a trochę tych szarych kamieni. I może morza trochę. Nie wiem. Jest jedyny w swoim rodzaju. Dopiero pochwycenie go tutaj uświadomiło mi, jak bardzo za nim tęskniłam.


(pisałam na Karl Johans gate, na ławce przed budynkiem parlamentu Norwegii)

niedziela, 15 marca 2009

Koralina, dziecko pracoholików

Pierwszy raz od ponad roku wyszłam wieczorem z Dziunym i do tego do kina. Był to czysty przypadek - niania nie mogła przyjść rano, ale za to mogła zostać dłużej. Patrzę do netu, a tam film według xiążki Neila Gaimana. Koralina urwała mi głowę i to nie tylko dlatego że to pierwszy film 3D jaki widziałam w żywocie. Audiowizualnie perfekcyjny. No i jak tak sobie patrzyłam na rodziców Koraliny, wbitych każde w swój komp, zupełnie jak Dziuny i ja, to sobie pomyślałam, że mam nadzieję, iż za paręnaście lat, w razie czego, Alanek też dogada się z jakimś kotem...

And the meteorite is a source of a light

Stoimy z Człowiekiem Kochanym na 22 piętrze patrząc na miasto w dole. Z tego poziomu nie wygląda ono aż tak okropnie. Nie widać śmieci, dziur w chodnikach, tępych spojerzeń drechów. Jest przestrzeń, której nie dostrzega się, walcząc o życie na przejściu dla pieszych, między łokciami i zderzakami. Jest nawet jakaś ładność w układzie ulic i dachów, zazwyczaj zasłonięta industrialnym brudem tynków i nawierzchni.

- Co byś zrobił, gdyby teraz, prosto na nas, leciał odrzutowiec?

Pokazuje mi drzwi z napisem "droga ewakuacyjna" we wnęce za naszymi plecami .

- Zobacz. Zostałoby 30, może 60 sekund. W tym czasie można zbiec dwa, trzy piętra...

Taki właśnie jest. Praktyczny, zadaniowy, odpowiedzialny, inteligentny. Trudno byłoby sobie wyobrazić, że w w jednej osobie obdarzonej taką ilością zalet jest jeszcze miejsce na kolejne. A tu niespodzianka. Ma ten chłopiec także umiejętność słuchania i mówienia o uczuciach, empatię, fantazję i bardzo cenny rodzaj szaleństwa: taki, że czuję się z nim absolutnie bezpiecznie. Tam właśnie, ponad miastem, daje mi niezwykły i niespodziewany podarunek. Malutki kawałek gwiazdy, która spadła z nieba. Zastygły w metaliczny kamień. Znaleziony pośród pustyni Arabii. Trzymam go na dłoni, tu na Ziemi, dotykam okrucha materii który przybył na moją planetę przez setki tysięcy kilometrów kosmosu - próżni - nieba. Był w miejscach, w których nigdy nie będę.



Prezent, który trwa, robi z emocją to co fotografia ze światłem: uwiecznia ją. Utrwala chwilę, w której jeden człowiek pomyślał o drugim, i na wyrażenie tej myśli, tego uczucia wybrał taką właśnie formę: podarunek. Moment przemija, jego ślad zostaje. Na jak długo, to zależy od obdarowanego, od tego któremu powierzono kształt jaki przybrała myśl-emocja-chwila.



Z gwiezdnym okruchem w jednej ręce, z xiążką w drugiej - xiążką niespodzianką którą obdarował mnie inny Człowiek Kochany. Opowieść o chłopcu który powodowany miłością wyruszył na poszukiwanie gwiazdy która spadła z nieba. Kiedy ją znalazł, dopiero co przestała płakać, więc "oczy miała czerwone i zapuchnięte, włosy tak jasne, że niemal białe, a suknię z błękitnego jedwabiu, połyskującego w blasku świecy. Cała lśniła."

To było w nieco innej rzeczywistości niż ta którą znamy, dlatego chłopiec mógł rozmawiać z gwiazdą. Mógł opatrzyć jej złamaną nogę, mógł z nią podróżować i zaprzyjaźnić się. Ale nie mógł jej zabrać do domu w którym się wychował: "Gdyby gwiazda przeszła na drugą stronę muru, do świata w którym rzeczy są takie, jakimi się wydają, natychmiast stałaby się ciężką bryłą metalicznej skały, która niegdyś spadła z nieba, zimną, martwą i całkowicie bezużyteczną". (Neil Gaiman, Gwiezdny Pył)

Tristran, bohater tej historii, otrzymuje pomoc od buku, który kiedyś był nimfą, ale stała się ona drzewem, by uciec przed natarczywością pewnego xięcia. Tak. Tori kiedyś nie zdołała ani uciec, ani zamienić się w drzewo, i doświadczyła przemocy kogoś, kto na pewno nie był xięciem. Tori, o której Człowiek-Głos powiedział: "gdy usiadła przy fortepianie, wyglądało to tak jakby na klawiaturę spadło wielkie naręcze jesiennych liści". I śpiewała: "But will you find me if Neil makes me a tree". Poprosiła go o to, gdy w jej domu pisał pierwszy rozdział tej xiążki.

Słuchaliśmy tego śpiewu, tego głosu, wtedy, równo dziesięć lat temu - ja i Człowiek Najbliższy, w nasz miodowy miesiąc. Właśnie wtedy ta gwiazda, której zimną łzę teraz mam, spadła na pustynię. A my tam w bukowym lesie, w niedogrzanym pokoiku na poddaszu, grzejąc się nawzajem miłością, osnuci srebrnym pyłem głosu Tori Amos. Tacy uroczyście wzruszeni tym, że odnaleźliśmy się w dżungli ludzkości i że nie lękaliśmy się, że to co jest między nami się rozsypie kiedykolwiek. Billy Corgan tak bardzo się tego bał. Mniej niż śmierci. "And if we died right now, the fool you love somehow is here with you. And should I fall from grace here with you? Would you leave me too?" - śpiewał, widząc najwyraźniej, że gwiazdy mają twarze, ale że i spadają.

Mellon Collie

Słuchaliśmy tego śpiewu przez całe nasze narzeczeństwo, ale nim mogliśmy w końcu wziąć ślub, Billy już się rozstał z tą, dla której śpiewał "I'll be under your stars forever"...

Nasze narzeczeństwo zaczęło się pod zaćmionym Xiężycem, matką gwiazd. Dlatego mój Człowiek Najbliższy nazywa się Ciemny Xiężyc.

Dżoana, którą on kocha najbardziej, śpiewa:


And the meteorite is a source of a light,
and the meteor's just what we see.
And the meteoroid is a stone that's devoid
of the fire that propelled it to thee.
And the meteorite's just what causes the light,
and the meteor's how it's perceived;
And the meteoroid's a bone thrown from the void,
that lies quiet in offering to thee.

Niebo, na którym świeciły gwiazdy Billy'ego, miało bardzo szczególny kolor. Jako prezent ślubny podarowałam Dziunemu filiżankę w takim właśnie kolorze.

Ale parę dni temu Alanek ją stłukł.