Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

sobota, 30 listopada 2013

"Łatwopalni" - o rozplątywaniu supełków w głowie...

Polecam wszystkim miłośnikom opowieści o skomplikowanych ludziach i skomplikowanych życiorysach.


Znam ludzi z kamienia,
Co będą wiecznie trwać
Znam ludzi z papieru,
Co rzucają się na wiatr

A my tak łatwopalni
Biegniemy w ogień,
By mocniej żyć

Świat między wierszami
Największy ukrył skarb
Wiesz - w to miejsce czasami
Odchodzi któryś z nas...
                (Agnieszka Osiecka)

"Łatwopalni". Motocyklowa opowieść o spóźnionym dorastaniu - na MotoRmanii moja recenzja najnowszej powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.









czwartek, 28 listopada 2013

"Wyścig" - zachwycający dramat psychologiczny


Póki jest jeszcze w kinie, koniecznie idźcie zobaczyć - nie z DVD, nie z torrenta, ale na dużym ekranie. Te zdjęcia i ta muzyka zasługują na to by na zacnym sprzęcie oglądać je i słuchać.
Nie trzeba być wkręconym w Formułę 1, żeby zachwycić się tym filmem. Wiem, bo ja nie jestem, a mimo to ten de facto dramat psychologiczny naprawdę mnie porwał.

Tu: trailer najbardziej psychologiczny z kilku oficjalnych


A tu - ten bardziej "wyścigowy"


Jest to opowieść o prawdziwych osobach i zdarzeniach z lat 70., z minimalnymi tylko przesunięciami, moim zdaniem bardzo dobrze zrobionymi by wyakcentować sens tego, co się wydarzyło i czego doświadczyli bohaterowie. Jeśli nie znacie tej historii, nie czytajcie o niej przed obejrzeniem filmu, żeby móc głębiej ją przeżyć, bo pokazana jest wspaniale, a ci z jej uczestników, którzy nadal żyją, potwierdzają tę opinię. Film ten opowiada o ludziach, ich charakterach i wzajemnych relacjach, o niezwykłym kontraście osobowości i postaw Niki Laudy i Jamesa Hunta, rywalizujących o mistrzostwo w F1, a w pierwotnym scenariuszu nie było scen wyścigów, bo autor Peter Morgan zakładał że będzie to niskobudżetowa, artystyczna produkcja. Na szczęście ktoś uwierzył w tę wizję bardziej niż twórca i powstał obraz przepiękny wizualnie, z absolutnie genialną muzyką Hansa Zimmera ("Incepcja"!!!), której od tygodnia słucham w kółko. Aktorzy również z górnej półki: Chris Hemsworth, Olivia Wilde ("13-tka" z "Dr House"); oczy człowieka który wcielił się w rolę Niki Laudy wydawały mi się znajome, lecz dopiero po zajrzeniu do Wikipedii ogarnęłam, że to odtwórca głównych ról z "Good Bye Lenin" i "Edukatorzy", w rzeczywistości całkiem urodziwy Daniel Brühl (szacun za charakteryzację i wiernie odtworzoną mimikę, sposób mówienia i tę szajbę w oczach!)

W pewien sposób ta opowieść potwierdza moją obserwację już dawno temu poczynioną, że życie jest niesamowicie ciekawe i przeplata ludzkie losy w sposób tak "filmowy", że aż trudno uwierzyć że zdarzyło się to naprawdę. Co więcej, gdyby nie zdarzyło się naprawdę, scenarzyście w tak nieprawdopodobny sposób splątanej fabuły litościwie doradzilibyśmy, by zajął się pisaniem telenowel brazylijskich. A to jednak życie! Reżyser Ron Howard potrafił bez żadnego zbędnego patosu pokazać piękno i dramat tej historii tak, że wielu z oglądających film dużych chłopców nie tylko ma łzy w oczach, ale też mają potem odwagę przyznać się do tego.

Historia jest prawdziwa, odtworzona z dbałością o szczegóły, tak jak użycie dokładnie tego, prawdziwego odcinka toru Nürburgring do sfilmowania kraksy tam, gdzie naprawdę miała miejsce, czy też pozyskanie oryginalnych pojazdów - McLarena Jamesa Hunta, oraz jednego z Ferrari Niki Laudy z sezonu 1976, by zagrały w filmie same siebie. Jakość tej prawdziwości i jej zobrazowania potwierdza zaangażowanie w tworzenie filmu uczestników tamtych zdarzeń. Tylko dwa dla przykładu: Alastair Caldwell, w 1976 roku szef zespołu McLarena, odtworzony na ekranie przez aktora Stephena Mangana, w filmie gra rolę przedstawiciela FIA. Guy Edwards, który z narażeniem życia ratował Niki Laudę z płonącego wraku jego bolida, zagrany został w tej dramatycznej scenie przez swego syna Seana. 26-letni Sean w obecnym sezonie najprawdopodobniej zostałby mistrzem Porsche Supercup, ale zginął na skutek wypadku podczas jazd testowych na torze, dwa dni po premierze "Wyścigu"... Samochód uderzył w bandę i stanął w płomieniach... Przedziwnie się przeplata ta rzeczywistość z rzeczywistością.

Po obejrzeniu filmu - (naprawdę, dopiero po!!! bo tu spoiler na spoilerze i nie chodzi mi bynajmniej o skrzydła bolidów) polecam gorąco tę stronę: History vs. Hollywood - Rush z zestawieniem faktów historycznych i wierności ich odtworzenia. Są tam archiwalne zdjęcia i nagrania zarówno z toru, jak i rozmowy i wywiady, a także współcześnie zarejestrowane wspomnienia żyjących uczestników tamtych zdarzeń i okoliczności powstawania filmu. Szczególnie polecam ten materiał o współpracy bohatera tej historii z jego filmowym odtwórcą.

PS. Ta scena kiedy Niki i Marlene łapią stopa. Ci Włosi którzy ich zabierają. Czadowa! Taka mała rzecz a tak cieszy :-)

PS.2. Bardziej niż kraksa rozwalił mnie szpital. Bardziej niż szpital - początek wyścigu pod górą Fuji. Mimo, że teoretycznie powinnam być bardzo już dużym chłopcem.

wtorek, 26 listopada 2013

Czy Ryby śnią o elektrycznych drinkach?

Oto, do czego doprowadzają Rybę jego bezbożne herezje...
Niedawno opisał był taki swój sen:



Śniło mi się, że byłem menadżerem Edyty Górniak...
Jakby tego było mało, rzecz działa się w postnuklearnej przyszłości. Chodziłem z nią po mad-maxowskim Szczecinie, a ona wciąż płakała, że nie może skończyć płyty.
Świat był skażony jakimś radioaktywnym syfem i żeby przeżyć każdy codziennie musiał wypić coś w rodzaju drinka złożonego z wódki, rodzynek i ołowianych opiłków. Edyta miała wódkę, Szczecin był pełen wielkich drzew pod którymi nazbierałem kilka garści rodzynek, pozostawał więc tylko problem z ostatnim komponentem. Na szczęście miasto pełne było zbieraczy złomu poruszających się na rowerach, którzy w drucianych koszykach wozili ołowiany złom i ścierali go potrzebującym wprost do szklanek. Zatrzymaliśmy więc jednego - jak się okazało był to Kazimierz Pogoda. No... taki sen. 

(copyright by Piotr Rybarczyk, 2013)

Caryca Katarzyna?


Hmm... Gdy rozum śpi, budzą się kolejne warstwy geniuszu....

A tu na marginesie, inne przejawy ludzkiej kreatywności: 





środa, 20 listopada 2013

Yoav, piękna muzyka pięknego człowieka


Wychodzi na scenę bezbronny, w rękach tylko akustyczna gitara. Marynarkę rzuca na podłogę, ściąga buty, i bosymi stopami operuje na ułożonych na podłodze przełącznikach i pokrętłach. Z gitary jest w stanie wydobyć dowolny dźwięk, także używając jej jako instrumentu perkusyjnego czy dmuchając przez struny do środka - podobnie jak Paganini potrafił ze skrzypiec zagrać cokolwiek wymyślił. Zapętla ten dźwięk, potem następny, i w ten sposób tworzy sobie podkład rytmiczny, który jednakowoż nie leci do końca tak po prostu, zmienia się, poszczególne ścieżki zanikają, wracają, zastępowane są innymi na bieżąco w czasie utworu. To wszystko robi stopami na swomi "stole mixerskim", zaś jednocześnie rękami gra na gitarze i śpiewa. Człowiek orkiestra. Co za wirtuozeria!!!
(Na tym video widać jak to robi - zobacz koniecznie)


Kiedy słuchałam muzyki Yoava z płyt - genialnych (trzeba je było sprowadzić z zagranicy, bo w PL nie dało się kupić) to brzmiało to, jakby miał ze sobą pół tuzina muzyków - a na scenie okazało się, że robi to wszystko sam w czasie rzeczywistym. Urwało mi to łeb!!! Często taka muzyka jest lepsza na żywo niż wtedy gdy się jej słucha z płyty, ale ta różnica sposobu jej przeżywania była powalająca!!! Szok, że coś co wydaje się tak genialne, że lepiej się już nie da, może być jeszcze genialniejsze w bezpośrednim dotknięciu... Do tego Yoav ma niesamowitą, pozytywną, potężną energię - texty zazwyczaj są reflexyjne lub smutne, ale artysta w widoczny sposób ma niesamowitą frajdę z ich wykonywania, przez co powstaje przedziwny melanż emocji. Na sali dwieście, może trzysta osób, wszystkie grupy wiekowe równo reprezentowane, 15- do 60-latków, piosenki są rytmiczne, ale ludzie nie klaszczą lub szybko przestają, wolą się skupić na słuchaniu.
A po koncercie Yoav założył buty i zszedł ze sceny prosto w tłum, podpisywać płyty. Mimo zmęczenia (mówił mi przed koncertem że musiał wstać o czwartej rano żeby dotrzeć do Warszawy, a przed koncertem jeszcze dwa występy w studiach radiowych...) przez dwie godziny dawał autografy, rozmawiał z ludźmi, ustawiał się do zdjęć które robili sobie z nim.
A trafiłam tam nie tylko dlatego żeby zobaczyć na żywo mojego ulubionego singer-songwritera (wspomniałam o nim swego czasu w poście "Kolejny uzależniający Żyd"), ale miałam osobiste zaproszenie od niego na koncert i rozmowę - wynikło to podczas załatwiania copyrightu na cytowanie dwóch jego piosenek, moich ulubionych, niesamowicie dla mnie ważnych "Beautiful lie" i "Angel and the animal" w mojej powieści "Dziwkość serca", która ukaże się wiosną. Bardzo ciepły, wrażliwy człowiek, w którym sława i popularność niczego nie zepsuły, pamiętał że musiałam dojechać z drugiego końca Polski i na wstępie zapytał jak mi poszła podróż... a po koncercie, chciał wiedzieć jak mi się podobało, mimo że wcześniej przez dwie godziny odbierał hołdy od setki czekających na autograf fanów.

Wspaniała galeria zdjęć z koncertu w Warszawie 10.11.2013 od LiveLazzaroni (niestety trzeba trochę przeskrolować by znaleźć odpowiednią galerię)

A tu moja ulubiona Beautiful Lie na żywo z koncertu w Kopenhadze (nie wiem co ci ludzie mają że nie pozwalają embedować - kliknij tutaj