Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

czwartek, 19 listopada 2009

Riverside. Byłam.


Byłam na Riverside.
Byłam.
Nie chodzi o to, że zobaczyłam, posłuchałam, obejrzałam. Bo to można z płyty, z DVD, na zdjęciach.
Istotna jest obecność.
Obecność.
Oni tam byli. Nie tylko grali, śpiewali. Ja nie tylko słuchałam, nie tylko patrzyłam, nie tylko machałam włosami. Byli tam. Byłam tam.

I jeszcze urzekło mnie że widać było jak się cieszą, że grają. Amok publiczności pewnie tę radość wzmacniał :-) I że przeżywają to tak samo mocno jak ja. Mimo że to jeden z pewnie dwustu czy coś koncertów które zagrali w życiu. Mimo że byłam jedną z dwustu czy coś osób które ich słuchały.

Może jednak Opatrzność istnieje. Tak żałowaliśmy z Gregorem, że przesunięcie terminu naszego firmowego półmaratonu wypadło właśnie na czas, gdy Riverside koncertowali w naszej okolicy. Gdybyśmy poszli na koncert u nas, w Szczecinie, nie przyszłoby nam do głowy żeby do Berlina pojechać. A tam - świetnie ustawione nagłośnienie. Dwa lata temu na koncercie Riverside w Słowianinie już 10 metrów od sceny rozbijałam się o ścianę amorficznego hałasu. W Berlinie byłam przy samej scenie, kolumny na wyciągnięcie ręki, muzycy o dwa - trzy kroki, wszystko było idealnie.
Fajna publiczność. Dzieciaki miękko uczesane, z myśleniem na oczach. Młodziani z włosami do pasa, więc ci co jak i ja szaleli w pierwszym rzędzie, zamiatali scenę :-)

Na fotkach dużo nie widać, ale nie chodzi o to żeby było widać. One mogły powstać bo tam byłam.
Byłam na Riverside. W Berlinie.

Riverside to najlepszy zespół świata. Tak myślę od wielu lat. To nie żaden patriotyzm lokalny, bo wcześniej to miejsce na podium zajmowali inni, zagraniczni.
Ostatni raz taką extazę przeżyłam za koncercie Depeszów, w 1992 roku.
Też w Berlinie.
Z tym sympatycznym miastem znajomość kontynuować zamierzam.

you can never ever move without leaving a piece of youth.

Oglądanie zdjęć z dawnych imprez i wypraw ogrzewa serce. Piękni ludzie, piękne miejsca, piękne działania.
Tylko czasem igiełka lodu, jak się widzi pary, które już nie są ze sobą.
I inna, gdy widzisz ludzi którym zaufałeś, niepotrzebnie.

środa, 18 listopada 2009

Ubóstwo i wykluczenie, na antenie

Tylko trzy zdjęcia - ale w idealny sposób oddają, że weszliśmy w fazę realnego komunizmu tylko w połowie. Każdemu według potrzeb, ale już na pewno nie od każdego według możliwości.

Potwory wyłażą z nory

Potwory mieszkają w ciemnych norach
wyłażą z tych nor o różnych porach
nieoswojone, zupełnie dzikie
nie mówią żadnym ludzkim językiem

Potwory wyłażą z nory
(...) i trzeba znosić ich częste humory


Nie mogę się oprzeć pokusie zinterpretowania powyższej piosenki w duchu freudowskim. :-P
Że to o porodach.

Typ skojarzeń świadczy o zawartości umysłu.

wtorek, 17 listopada 2009

Nienawiść jest ostatecznym upadkiem

Argumentem przeciwników ustawodawstwa przeciwko przestępstwom nienawiści jest, że "każde przestępstwo jest przestępstwem nienawiści". (...) ale podczas gdy przypadkowe akty przemocy przeciwko drugiej osobie są zawsze wydarzeniem tragicznym, brutalne przestępstwa wywołane uprzedzeniami mają dużo głębsze skutki, bo celem przestępstwa jest wywołanie strachu w całej grupie. Przestępstwa nienawiści, jak to popełnione przeciwko Mattowi, często są bardziej brutalne, gdyż sprawca próbuje zakomunikować że ofiara - czy to czarnoskóry, czy gej, transsexualny bądź Żyd - nie będzie tolerowany.

Judy Shepard, matka zamordowanego Matthew
w xiążce "The Meaning of Matthew"


Dokładnie. Można zostać pobitym, a nawet zabitym, bo się uwiodło komuś żonę, bo się miało przy sobie te parę złotych które komuś brakowały do wódki, bo zupa była za słona. Ten kto cierpi, najczęściej miał pecha, że trafiło na niego. Natomiast zadawanie cierpienia za tożsamość, za to kim się jest, a o czym się nie decydowało samemu - to uderzanie we wszystkich, którzy dzielą tę tożsamość. Dlatego w Stanach takie przestępstwa karze się surowiej. Aczkolwiek jak dotąd ustawodawstwo to dotyczyło tylko przestępstw na tle rasowym, etnicznym i przynależności religijnej.
Morderstwo na Matthew wstrząsnęło amerykańską opinią publiczną i przywołało dyskusję o objęciu tą ustawą także przestępstw na tle uprzedzeń do orientacji sexualnej. Ale wkrótce potem zaczęła się era Busha i sprawa została utopiona na osiem lat. Wszakże, argumentowali republikanie, Biblia nakazuje zabijanie gejów, więc pastor któryby ją przytaczał, miałby problem; a przecież mamy wolność słowa i wyznania. Świetny argument. Niechże tych gejów mordują, wszak dużo ważniejszą od ich bezpieczeństwa sprawą jest umożliwienie duchownym bezstresowego głoszenia kazań.
11 lat po śmierci Matta i Jamesa Byrda Jr. rozszerzenie ustawy, nazwane ich imieniem, przeszło przez wszystkie stopnie legislacji i zostało podpisane przez prezydenta Obamę. Co prawda jego stwierdzenie, że od dziś "nikt w Ameryce nie będzie się obawiał spacerować ulicą, trzymając za rękę osobę, którą kocha" jest trochę na wyrost, bo jeszcze musi zmienić się mentalność społeczeństwa. Ale ona się zmienia, a prawodawstwo jest wyrazem, a nie przyczyną zmian.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Z państwowego nie ukraść, to jak ze swojego dołożyć.

Od kiedy jeżdżę używając voucherów, straciłam sympatię dla taxówkarzy.
Część z nich zachowuje się zupełnie normalnie, część kręci nosem że jakiś kwit dostają zamiast żywej gotówki, natomiast z niektórych wyłazi zwyczajne cwaniactwo. A żeby to było co najmniej 10 zł, a żeby nie uruchamiać licznika (=nie zapłacić podatku), a żeby zaokrąglić w górę. Żeby tak wyciągnąć tę złotówę (sic!), dwie extra. Bo to niby "firma płaci", czyli nie ja, to co mi zależy. A niby z jakiej racji miałabym wyciągać złotówkę z kieszeni mojego Szefa by zostawić ją w kieszeni kierowcy?
To jest takie typowo polskie myślenie, po komunie można by je było tylko nieco sparafrazować: "z firmowego nie ukraść, to jak ze swojego dołożyć". To przekonanie, że firmy to źródełka bez dna, że przedsiębiorcy śpią na forsie i trzeba im ją wydrzeć wszelkimi sposobami, a to czy się pracuje czy nie, nie ma większego znaczenia. Ten brak zauważania prostego przełożenia, że dochód firmy, wypracowany przez realizację jej zleceń poprzez pracę pracowników, jest jedyną drogą do uzyskania pieniędzy na wypłaty dla nich. Ślepota na ten prosty fakt jest typowa zarówno dla większości pracowników jak i dla autorów przepisów prawa pracy. Byleby się robotnik nie narobił, a zarobił. Czy się stoi, czy się leży.
Jedyna wesoła rzecz w tym wszystkim to obserwowanie fluktuacji form słowa "voucher" na wyświetlaczach w taxówkach. Bazuki, znaczy się panie z bazy dyspozycyjnej, używają wszystkich możliwych wariantów. "Wouczer", "vołcher", "vouczer", "wołcher" :-)

piątek, 13 listopada 2009

Siłownia wiatrowa

De Mello pisał (cytuję z pamięci):
Używamy samochodu, by "oszczędzić czas", który potem częściowo zużywamy na ćwiczenia mające poprawić stan naszych zwiotczałych mięśni, a częściowo na pracę mającą pokryć społeczne skutki wypadków na drogach.

Tak. Do tego wszystkie nasze ułatwienia zwiększają efekt cieplarniany (auta, windy, pralki). Na siłownię jedziemy samochodem i biegamy po elektrycznej bieżni.
Nasza cywilizacja stoi na szajbie.

środa, 11 listopada 2009

"Wynagrodzenie"

Tak jakby praca była nieszczęściem.
Tak jakby współtworzenie świata i współuczestniczenie w zaspokajaniu potrzeb ludzkich było dla nas jakąś karą. A nawet JP2 twierdził że to święte powołanie człowieka.
Tak jakby żyło się tylko w weekendy. Jak mnie wnerwiają texty: "jak fajnie już piątek", "nie lubię poniedziałków".
Nawet jeden z synonimów pensji - "wynagrodzenie" - oddaje ten chory stosunek. Fakt wykonywania pracy jest taką krzywdą wyrządzaną przez pracodawcę pracownikowi, że musi mu to zostać "wynagrodzone".

wtorek, 10 listopada 2009

Asyż i Rzym - Raj i Wielki Babilon


Asyż. Jeśli istnieje usprawiedliwienie dla istnienia miast, to właśnie takie że są Asyżem albo że powinny dążyć, by być takie jak Asyż. W tym miejscu jest Dobro i Pokój. Siła ducha Biedaczyny nasączyła każdy kamień, czy to leżący w ziemi, czy współtworzący domy i chodniki. Każdy zielony stok okolicznych wzgórz, każdy szarozielony liść oliwnych drzew jest nią przeniknięty.
Człowiek epoki przedmatrixowej chodzi krętymi i stromymi uliczkami, po których i Franciszek chodził; zanurza się w ciemność gotyckich naw, w których i on się modlił. I czuje pokój. Nawet w tłumie pielgrzymów i turystów, nawet pomiędzy skuterami i samochodami jest tu spokojnie i bezpiecznie. Nawet wzniosłe i przestrzenne bazyliki są tu ludzkie: bo czuje się w nich, że nie dla blichtru, ale z miłości zostały wzniesione. Ludzie zbudowali je dla Franciszka i Klary zaledwie kilka, kilkanaście lat po ich śmierci, a przecież nie mieli dźwigów i softu do projektowania. Siła miłości tych Świętych tak pociągnęła za sobą ludzi, którzy się z nimi zetknęli. Ta miłość jest tam nadal. Po 800 latach.
W tym miejscu Niebo styka się z Ziemią.



Nigdzie na świecie nie było mi tak dobrze.
Rzym, którego doświadczyliśmy bezpośrednio potem, powalił nas i przytłoczył swoim ogromem, brudem, hałasem, przepychem i arogancją. Kontrast powalający. Asyż Franciszka: duchowy, pokorny, ubogi, miłujący. Rzym papieży i cesarzy: doczesny, władczy, pyszny, pazerny, okrutny. To było jak strącenie z nieba w inferno.
Zobaczyłam na własne oczy tę którą św. Jan opisał w Apokalipsie:
Wielką Nierządnicę,
Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej,
mającej siedem głów i dziesięć rogów.
A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat,
cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły,
miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości
i brudów swego nierządu.
Pijana krwią świętych i krwią świadków Jezusa.

I zdałam sobie sprawę, że nie jest to, jak głoszą grzeczne przypisy do Biblii Tysiąclecia "Rzym pogański, stolica cezaryzmu, siedlisko zepsucia moralnego, a po Rzymie - mocarstwa prześladujące Kościół". Ta nierządnica, to właśnie papiestwo k**wiące się przez kilkanaście wieków z władzą świecką, papiestwo koronujące cesarzy i królów, władające nimi bądź o tę władzę walczące. Ta dziwka na bestii to instytucjonalny Kościół który zamiast głosić Ewangelię miłości i naśladować biednego Cieślę z Nazaretu wysyłał armie i tarzał się w dostatkach. To Rzym kościołów z marmuru i barokowego złota, budowanych w czasach gdy nie było opieki społeczenej i chorzy lub biedni mogli po prostu umrzeć na ulicach, o ile się nimi nie zajęli szeregowi z dołów tego Kościoła zakonnicy. To Rzym "pijany krwią", bo palił na stosach "heretyków", między innymi tych, którzy wskazywali, że nie tędy droga. O tym właśnie pisze Jan:

A Niewiasta, którą widziałeś, jest to Wielkie Miasto, mające władzę królewską nad królami ziemi».
I przyszedł Biedaczyna z Asyżu i siła jego ducha była tak wielka, że nawet papież Innocenty nie potrafił go na stos wysłać, ale dał mu imprimatur. Legenda głosi, że Innocentemu tuż przed ich spotkaniem śnił się mały człowiek, który podtrzymał upadający Lateran, siedzibę papieża. Właśnie tak było: gdyby nie on, który po prostu poszedł za wezwaniem Jezusa "wszystko co masz, rozdaj ubogim i chodź za mną", nie wiadomo czy chrześcijaństwo by przetrwało, czy nie zapadłoby się, przegnite, pod ciężarem własnej biżuterii.


Wszak Jezus z krzyża w San Damiano nakazał Franciszkowi "naprawić kościół". Więc Franciszek pozbierał kamienie i odbudował Porcjunkulę. Nie wiedział, że tak naprawdę wyremontował walącą się instytucję i dał jej natchnienie do powrotu we właściwym kierunku. Oczywiście ten proces ma jeszcze przed sobą długą drogę. Bo początek końca k**wienia się centrali Kościoła z władzą świecką i bogactwem doczesnym zaczął się dopiero ponad siedem wieków później, na Soborze Watykańskim Drugim.
I jest jeszcze dużo do zrobienia.


Fotki robiłam w Asyżu w październiku 2007

poniedziałek, 9 listopada 2009

Make love not war

U moich starych na chacie. Alanek bawi się na podłodze. Sivy przerzuca kanały. Na którymś film wojenny, strzelają, zabijają.
Widząc, że nikt nie reaguje, mówię: wyłączcie to, on nie powinien takich rzeczy oglądać!
Ani babcia, ani dziadek, nikt prócz mnie nie zwrócił uwagi. A babcia dzień wcześniej obruszała się, że nie zabraliśmy dziecku xiążeczki w której ładną kreską narysowane były nagie dziewczęta.
Katolicka moralność. Zabijanie to takie nic (byle nie dzieci poczętych), nagie ciało to coś obrzydliwego, a sex bez ślubu to zbrodnia.
Podobnie chyba myślą twórcy ramówek telewizyjnych, bo (jak mniemam) filmy erotyczne emitują tylko w nocy, gdy dzieci już śpią. A filmy o zabijaniu przez cały dzień.
U nas w domu nie ma telewizora. Ciekawe jak to będzie funkcjonować, jak Alanek pójdzie do szkoły.

niedziela, 8 listopada 2009

Rydzyk nie wyjdzie z piekła

Z dzisiejszej Ewangelii: Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: "Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsce na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok". (Mk 12, 38-40)
Są takie emerytki, które potrafią nie wykupić recept i jeść chleb z chlebem, ale na wezwanie głoszone codzień w eterze wysyłają sporą część swych nędznych świadczeń na Radio Maryja.
Ojcze Dyrektorze, będziesz się za to smażył.
Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. (...) wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie. (42.44)

sobota, 7 listopada 2009

Kodeks pracy gwałci prawo do własności prywatnej

Kodeks pracy stoi w jawnej sprzeczności z konstytucyjnym prawem do własności prywatnej.
Państwo w określonych okolicznościach narzuca obywatelowi (właścicielowi firmy) by swoje własne uczciwie zarobione pieniądze wydawał na coś, na co nie ma ochoty wydawać, np. na dalsze płacenie pensji pracownikowi, który nie jest już (wystarczająco) przydatny. Np. nakazać sądowo przyjąć do pracy z powrotem, jeśli uzna że powód zwolnienia nie przypadł mu do gustu.
Jest to czysty komunizm: założenie, że firmy nie są po to by produkować i dostarczać usługi i towary potrzebne ludziom, ale żeby zapewniać robotnikom pracę, a właściwie nie pracę tylko pieniądze na utrzymanie.
A potem wielki płacz i zgrzytanie zębów, że firmy nie chcą podpisywać umów na czas nieokreślony.
Ja już też tego nie robię, kilku byłych pracowników skutecznie mnie tego oduczyło.

Położyć pawia

- Pacia usunęła z mieszkania wszystko co mogłoby świadczyć, że bytuje tu dziecko - powiedział Dziunek moim gościom którzy przyszli do mnie w Halloween.
- A tam. Po prostu posprzątałam!

Taaak. Jedną z pomniejszych katastrof, jakie przynosi z sobą dziecko, jest fakt, że mieszkanie, którego brązy i zielenie komponowaliśmy z takim wysiłkiem, zapełnia się stosami krzykliwie kredkowo-cukierkowych pstrokatych przedmiotów. Producenci zabawek, ubranek, akcesoriów, mebelków i innych pierdół prześcigają się nawzajem w tworzeniu prostych i silnych bodźców które skuteczniej trafią do prymitywnych układów nerwowych ludzkich larw. Nawet rygorystycznie unikając plastiku i kupując rzeczy tylko drewniane czy bawełniane się tego nie uniknie.
I jeszcze że to wszystko leży wszędzie, na podłodze, kanapach, parapetach, jakby nie było półek, skrzynek i szafek. Nie można odłożyć na miejsce.

Alanka deportowałam do babci i zaprosiłam samych bezdzietnych. Rozmnożeni albo by nie mogli przyjść, albo by przyprowadzili potomstwo, którym by musieli cały czas zajmować, czyli jakby ich nie było.

piątek, 6 listopada 2009

R.I.P. Fanaberia

Lepiej niż w domu. W domu zawsze jest coś do zrobienia, ciągle ktoś się drze że czegoś ode mnie chce. Tutaj - nic nie muszę. Wszystko mogę. Wszystko jest przyjazne. Wszyscy są przyjaźni. Filiżanka gorącej czekolady na uspokojenie nerwów.
Tak było w Fanaberii kochanej na Deptaku kochanym.

Fanaberia się skończyła. Inna ekipa, inny wystrój, inne założenia.

Można prowadzić biznes nie znając się na nim, ale trzeba mieć wówczas mądrość i szczęście zatrudnić ludzi którzy się znają i będą uczciwie pracować. Ale wtedy trzeba ich odpowiednio docenić. Wcale nie mówię tu o pieniądzach. Dobre słowo i dobra atmosfera z jednej strony nic nie kosztują, z drugiej są bezcenne.
Ale jak się nie potrafi, to się nie może udać.

środa, 4 listopada 2009

Koniec feminizmu

Na "demotywatorach" zdjęcie rozgrzebanej szafki kablowej z podpisem "tu się kończy feminizm".
Taaa.
Szkoda że nie ma zdjęcia pokazującego drugi koniec feminizmu męskiego, koniec deklaracji wielu mężów, że oni będą współuczestniczyć i sprawiedliwie dzielić obowiązki ze swoimi z reguły pracującymi również zawodowo żonami. To równouprawnienie kończy się w różnych miejscach: na zlewie pełnym garów, na kupie zasranych pieluch, na drzwiach gabinetu pediatry, na blacie który trzeba zetrzeć jeśli się go zachlapało lub rozsypało cukier czy fusy.
Nawet jeśli nie kończy się tam męski feminizm (bo go nigdy nie było, bo pan mąż zawsze uważał że powołaniem baby jest gar i ścierka) to tam na pewno kończy się męska samowystarczalność.

Ps. tak! wiem! generalizacja! ty który to czytasz, na pewno jesteś tym jednym na tysiąc, cudownym wyjątkiem :-P

wtorek, 3 listopada 2009

Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic...

"Debata branży IT" - firmy, uczelnie, miasto. Te same opowieści, co od lat. Instytucje edukacyjne i rządowe opracowują programy finansowane z podatków czy Unii, a biznes i tak radzi sobie sam: szkoli niedouczonych absolwentów za swoje pieniądze. Trafnie zresztą zauważali przedstawiciele przedsiębiorstw: że nie oczekują że liceum i uczelnia da umiejętności dokładni takie jak jest potrzebna, ale wiedzę ogólną choćby z zakresu ekonomii, umiejętność mówienia i pisania po angielsku, i nie naśmieci w głowach przestarzałymi technologiami ani nie zrazi uczniów i studentów do niektórych dziedzin, robiąc z nich lekcje extremalnie nudne i przeteoretyzowane.
Jeden z kolegów z NCDC opowiadał mi na ewaluacji, że po zajęciach o bazach danych na Politechnice / Ziucie nie pomyślałby w życiu że mógłby w tym pracować. Nuda, znikoma praktyka i egzamin polegający na obryciu iluśset stron teorii. Dopiero u nas przekonał się że bazy danych mogą być ciekawe. To wszystko przez to, że na uczelnie jako pracownicy często trafiają odpady ludzkie, które nie poradziłyby sobie w biznesie, a do szkół dyrektorskie pociotki które nie dałyby rady w żadnej innej pracy (pracowałam w szkole, wiem!)
Wypowiedź pani dyrektor z wydziału oświaty zagotowała mi krew. Ludzie od dwóch godzin mówią, że absolwenci liceów (i potem uczelni) trafiający na interwiu nie potrafią posłużyć się angielskim, nie odróżniają PIT od VAT i nie orientują się w mechanizmach ekonomii w której na codzień uczestniczą, a ona wygłasza laudację na temat wiceprezydent Masojć (!#@%&!#$@$) i twierdzi, że mamy świetne szkoły, bo dobre wyniki egazminów niezależnych i wysokie miejsca w rankingach. Beton! Aż się wkurzyłam i mówię, że to są szkolne oceny ze szkolnych egzaminów sprawdzających szkolną wiedzę, a ci piątkowi absolwenci przychodzą na rozmowy kwalifikacyjne w naszych firmach i oblewają egzamin życia, bo nie rozumieją rzeczywistości!!! To że ktoś radzi sobie wewnątrz systemu szkolnego, nie oznacza że poradzi sobie w prawdziwym świecie. Ale do takich wybetonowanych mózgów taki komunikat w ogóle nie trafia i mogą sobie nadal trwać w samozadowoleniu, bo mamy w mieście "najlepsze" liceum (=przemysłowy kombinat produkcji olimpijczyków).
Więc mówię ja tym profesorom i dyrektorom, że jak do mnie trafia CV to nawet nie patrzę, czy i skąd kto ma dyplom, bo za tym nic nie stoi. I że połowa z naszych najwybitniejszych specjalistów, koordynatorów działów w firmie nie skończyła uczelni wcale albo przeszła na kierunek humanistyczny, bo tej matmy na Polibudzie nie mogli już zdzierżyć.
Natomiast ogromnie zaimponował mi prof. Wiliński, dziekan Wydziału Informatyki, swoją pokorą i otwartością. Trochę się oczywiście bronił i chwalił, ale zasadniczo zdawał sobie sprawę z rozziewu między tym co reprezentują sobą absolwenci i tym czego oczekują firmy, i już zaczął temu przeciwdziałać, a także jest otwarty na propozycje w tym zakresie. Na tle przedstawicieli innych instytucji edukacyjnych i ich zachowawczo-samozadowolonej postawy była to inna jakość. Niemniej, potrzeba by zmiany, zaangażowania, pasji i myślenia w całej masie pracowników naukowych, nauczycieli i urzędników, żeby coś się ruszyło.

...i nie stanie się nic, aż do końca.