Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

wtorek, 3 listopada 2009

Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic...

"Debata branży IT" - firmy, uczelnie, miasto. Te same opowieści, co od lat. Instytucje edukacyjne i rządowe opracowują programy finansowane z podatków czy Unii, a biznes i tak radzi sobie sam: szkoli niedouczonych absolwentów za swoje pieniądze. Trafnie zresztą zauważali przedstawiciele przedsiębiorstw: że nie oczekują że liceum i uczelnia da umiejętności dokładni takie jak jest potrzebna, ale wiedzę ogólną choćby z zakresu ekonomii, umiejętność mówienia i pisania po angielsku, i nie naśmieci w głowach przestarzałymi technologiami ani nie zrazi uczniów i studentów do niektórych dziedzin, robiąc z nich lekcje extremalnie nudne i przeteoretyzowane.
Jeden z kolegów z NCDC opowiadał mi na ewaluacji, że po zajęciach o bazach danych na Politechnice / Ziucie nie pomyślałby w życiu że mógłby w tym pracować. Nuda, znikoma praktyka i egzamin polegający na obryciu iluśset stron teorii. Dopiero u nas przekonał się że bazy danych mogą być ciekawe. To wszystko przez to, że na uczelnie jako pracownicy często trafiają odpady ludzkie, które nie poradziłyby sobie w biznesie, a do szkół dyrektorskie pociotki które nie dałyby rady w żadnej innej pracy (pracowałam w szkole, wiem!)
Wypowiedź pani dyrektor z wydziału oświaty zagotowała mi krew. Ludzie od dwóch godzin mówią, że absolwenci liceów (i potem uczelni) trafiający na interwiu nie potrafią posłużyć się angielskim, nie odróżniają PIT od VAT i nie orientują się w mechanizmach ekonomii w której na codzień uczestniczą, a ona wygłasza laudację na temat wiceprezydent Masojć (!#@%&!#$@$) i twierdzi, że mamy świetne szkoły, bo dobre wyniki egazminów niezależnych i wysokie miejsca w rankingach. Beton! Aż się wkurzyłam i mówię, że to są szkolne oceny ze szkolnych egzaminów sprawdzających szkolną wiedzę, a ci piątkowi absolwenci przychodzą na rozmowy kwalifikacyjne w naszych firmach i oblewają egzamin życia, bo nie rozumieją rzeczywistości!!! To że ktoś radzi sobie wewnątrz systemu szkolnego, nie oznacza że poradzi sobie w prawdziwym świecie. Ale do takich wybetonowanych mózgów taki komunikat w ogóle nie trafia i mogą sobie nadal trwać w samozadowoleniu, bo mamy w mieście "najlepsze" liceum (=przemysłowy kombinat produkcji olimpijczyków).
Więc mówię ja tym profesorom i dyrektorom, że jak do mnie trafia CV to nawet nie patrzę, czy i skąd kto ma dyplom, bo za tym nic nie stoi. I że połowa z naszych najwybitniejszych specjalistów, koordynatorów działów w firmie nie skończyła uczelni wcale albo przeszła na kierunek humanistyczny, bo tej matmy na Polibudzie nie mogli już zdzierżyć.
Natomiast ogromnie zaimponował mi prof. Wiliński, dziekan Wydziału Informatyki, swoją pokorą i otwartością. Trochę się oczywiście bronił i chwalił, ale zasadniczo zdawał sobie sprawę z rozziewu między tym co reprezentują sobą absolwenci i tym czego oczekują firmy, i już zaczął temu przeciwdziałać, a także jest otwarty na propozycje w tym zakresie. Na tle przedstawicieli innych instytucji edukacyjnych i ich zachowawczo-samozadowolonej postawy była to inna jakość. Niemniej, potrzeba by zmiany, zaangażowania, pasji i myślenia w całej masie pracowników naukowych, nauczycieli i urzędników, żeby coś się ruszyło.

...i nie stanie się nic, aż do końca.

4 komentarze:

  1. Wiliński akurat jest też biznesmanem (ma firmę), więc chyba wie co mówi. Dobrze że taki człowiek został dziekanem.

    OdpowiedzUsuń
  2. "To wszystko przez to, że na uczelnie jako pracownicy często trafiają odpady ludzkie, które nie poradziłyby sobie w biznesie, a do szkół dyrektorskie pociotki które nie dałyby rady w żadnej innej pracy (pracowałam w szkole, wiem!)"

    A moim zdaniem równie często do biznesu trafiają ludzie, którzy by sobie ani w szkole, ani na uniwersytecie też nie poradzili... Nie czuję tego argumentu. Pasjonatów w każdym zawodzie jak na lekarstwo, więc nie "wyróżniałbym" akurat nauczycieli akademickich i szkolnych.

    Nieco też przeraża mnie wizja szkoły skrajnie praktycznej pt. PIT i VAT. Wolę, by była raczej spod wezwania PATa i MATa - nieco pokracznej, ale szczęśliwej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ja nie mam takiej wizji Alanis. Nie mówię że w szkole ma być wszystko pragmatyczne. Pierdolamente o poezji, teatrze i zagadnieniach społecznych jest również bardzo potrzebne. I dla rozwoju duchowego i dla uczenia się formułowania i wyrażania myśli. Niestety w szkole takiej, jaka jest teraz, proporcja między rzeczami przydatnymi i "ogólnorozwojowymi" jest skrajnie zaburzona na rzecz tych drugich.

    Palanty w biznesie również się trafiają - szczególnie w dużych korporacjach gdzie łatwo ukryć się w tłumie. Chociaż chętniej się dekują w instytucjach budżetowych. A w małym biznesie, czyli w większości firm, nie ma miejsca na nieudaczników bo wtedy te firmy przez nich upadają.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm... ja nie widzę tej dysproporcji, tak jak Ty. Inaczej też nazwałbym te różne nurty. Z rzadka pojawiają się w programie treści pragmatyczne i ogólnorozwojowe (one wszak też są przydatne, może nawet bardziej), a najczęściej młodzi ludzie uczą się nie-pragmatycznych i nie-ogólnorozwojowych sposobów rozwiązywania testów maturalnych.

    OdpowiedzUsuń