Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

środa, 11 listopada 2009

"Wynagrodzenie"

Tak jakby praca była nieszczęściem.
Tak jakby współtworzenie świata i współuczestniczenie w zaspokajaniu potrzeb ludzkich było dla nas jakąś karą. A nawet JP2 twierdził że to święte powołanie człowieka.
Tak jakby żyło się tylko w weekendy. Jak mnie wnerwiają texty: "jak fajnie już piątek", "nie lubię poniedziałków".
Nawet jeden z synonimów pensji - "wynagrodzenie" - oddaje ten chory stosunek. Fakt wykonywania pracy jest taką krzywdą wyrządzaną przez pracodawcę pracownikowi, że musi mu to zostać "wynagrodzone".

9 komentarzy:

  1. Ludzie tak gadają z jednego powodu: bo nie żyją w zgodzie ze sobą, i wykonywana przez nich praca dawno oderwała się już od ich serca. Każdy, kto codziennie robi setki rzeczy nie mających nic wspólnego z jego powołaniem, predyspozycjami itp., - prędzej czy później zacznie narzekać, a pracę uznawać za krzywdę. Bo, jak mówił św. Augustyn, "rzeczy wytrącone ze swojego miejsca są niespokojne". Żyjemy w społeczeństwie, w którym 80% ludzi jest wytrąconych ze swojego miejsca, często z własnej woli - kształtowanej pod wpływem tchórzostwa (gdy ktoś wybiera zawód, żeby sprostać oczekiwaniom rodziców) lub ambicji (gdy ktoś wybiera zawód ze względu na korzyści majątkowe, blichtr, luksus...). A do tego, żeby szukać swojego miejsca, trzeba cholernie dużo odwagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, często tak właśnie jest. Wielu ludzi nie lubi swojej pracy, i nie zawsze mogą ją zmienić. A jeść trzeba. Poza tym często nawet jak ktoś lubi swoją pracę z początku, to przestaje ją lubić po paru latach. W końcu ile można... nawet najbardziej przyjemna rzecz w nadmiarze w końcu nam obrzydnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku zawsze jest zapał do nowej pracy. A jednak jestem przekonany, że jeżeli człowiek robi coś, co naprawdę związane jest z jego predyspozycjami, i jest na swoim miejscu, to nie przestanie lubić swojej pracy, co najwyżej ma chwilowe kryzysy.
    A co do tych ludzi, co muszą jeść, ale nie mogą nic zmienić... myślę, że to jednak nie jest tak. Autorka niniejszego bloga napisała kiedyś notkę, która mnie poruszyła - o tym, jak to ze swoim mężem dają sobie dobrze radę w życiu tylko dlatego, że żyli w zgodzie ze sobą. Jeżeli ktoś idzie "w poprzek siebie", prędzej czy później także finansowo przestanie sobie radzić, chociażby przez to, co jest w ostatniej notce - owszem kupi sobie luksusowy samochód, i będzie musiał wydawać kasę na jego utrzymanie, na trenera, który pomoże mu pozbyć się tłuszczu, nagromadzonego przez jeżdżenie samochodem (jak w ostatniej notce na tym blogu pt. "siłownia wiatrowa"); kupi sobie dom, i będzie wydawał kasę na jego utrzymanie... i wcale nie będzie mu lepiej niż wcześniej (ceteris paribus), a przy tym będzie wykonywał pracę, której nienawidzi.

    Konkluzja: kto będzie żył w zgodzie ze sobą w życiu zawodowym (i jednocześnie będzie miał choć odrobinę mądrości), to będzie miał co jeść. Kto nie będzie żył w zgodzie ze sobą, to prędzej czy później, parafrazując Ewangelię, odbiorą mu i to jedzenie, które mu się wydaje, że ma.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgoda Jarema, ja nie mówię że każdy musi znienawidzić swoją pracę po iluś tam latach jej wykonywania.

    1. Między miłością (do pracy) a nienawiścią jest jeszcze masa odcieni szarości. I wątpię czy jest ktoś, kto kochał swoją pracę kiedy ją zaczynał, i tak samo kocha ją po pięciu latach.

    2. Wkurza mnie jak ktoś mi mówi, że w piątek to powinienem płakać, bo przez weekend nie będę pracował. Ja akurat lubię swoją prace (przynajmniej większość rzeczy które wykonuję), ale w piątek się cieszę, że będę mógł _odpocząć_ i zająć się czymś innym. Praca męczy, nawet jak się ją kocha, a odpoczynek jest człowiekowi potrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Paweł:
    ad 1) Ja znam takich ludzi - to tak, jak z dobrym małżeństwem, może zakochanie nie jest większe, ale miłość jako taka jest większa.

    ad 2) Oczywiście - ale ten płacz może wynikać z niezdrowej miłości do własnej pracy, a raczej z braku miłości do tego, co poza pracą. W takiej sytuacji trzeba się rzecz jasna zastanowić, co się dzieje i dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
  6. O, właśnie! Trafiłeś w sedno. Są poza pracą inne rzeczy które lubię, i lubię dni wolne od pracy, kiedy mogę się nimi zająć. W końcu niczym poza pracą nie zajmuję się przez 40 godzin w tygodniu, a czasem chciałbym.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ chłopaki, nie chodzi o to by lubić tylko pracę. Byłoby to ze szkodą dla człowieka, jego rodziny, przyjaźni, wszechstronnego rozwoju, zdrowia, a w efekcie i dla samej pracy (pracownik schorowany, zrutyniały i pozbawiony relacji międzyludzkich jest nieszczęśliwy, a nieszczęśliwy dobrze nie pracuje).
    Ważna jest równowaga. Żeby idąc do pracy w poniedziałek rano cieszyć się że idę do pracy, a wychodząc, cieszyć się że spotkam się z kumplami, spędzę czas z żoną, zobaczę film, poczytam. A nie płakać "znowu poniedziałek", i cieszyć się w piątek że teraz dwa dni bez pracy. To jest motywacja negatywna. Człowiek który tak żyje kończy w schizie, bo idzie przez 40 h/tyg. wbrew sobie.

    OdpowiedzUsuń
  8. jakto "jakby" byla nieszczesciem?? jest nie tylko nieszczesciem, ale kara po prostu, ze zacytuje "Praca (trud, znój) jest częścią kary, jaka spadła na mężczyznę za jego udział w doprowadzeniu do upadku całej ludzkości." :))

    [Sołs: Rdz 3,17-19]

    OdpowiedzUsuń
  9. a i jeszcze do innego klasyka sie mozna odwolac, tak mi sie przypomnialo: "[Marks] Czyniąc pracę wyobcowaną centralnym tematem Rękopisów filozoficzno-ekonomicznych, zauważył, że istota gatunku ludzkiego tkwi w zdolności do twórczego przetwarzania przyrody, że jednak człowiek - poddany mechanizmom postępu technologicznego - został ujarzmiony przez swe wytwory, które przybrały postać rzeczową. Nie decydując o przebiegu procesu produkcji, traktuje on pracę jako zjawisko zewnętrzne i obce, więc pozbawiające go człowieczeństwa i powodujące alienację."

    OdpowiedzUsuń