Rzecz w tym, że w światopogląd scjentystyczny trzeba wierzyć, jak w każdy inny. Trzeba wierzyć, że to co potrafi zmierzyć, zważyć i udowodnić nauka, jest ostatecznym wyjaśnieniem rzeczywistości.
Problem polega na tym, że różni naukowcy mówią różne rzeczy, podobnie jak co innego mówią xięża, co innego pastorzy, popi, rabini; nawet co innego mówią xięża (i aktywiści) tego samego wyznania.
Na przykład: Artur Sporniak dla katolickiego Tygodnika Powszechnego pisze ("Niezdany test Turinga"):
Homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera (...). Choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać mechanizmu tworzenia się takich skłonności (np. czy odpowiadają za nie konkretne geny; jakie znaczenie pełnią hormony oddziałujące w okresie prenatalnym; czy immunologiczna reakcja matki wpływa na późniejsze preferencje dziecka), z całą pewnością mają one podłoże biologiczne. Żadne badanie podważające wpływ wrodzonych czynników nie jest wstanie wyjaśnić dziedzicznych zależności, które ujawniają się w badaniach statystycznych (np. występowanie orientacji homoseksualnej w rodzinie tylko po linii matki). Badania wskazują także, że utrwalona z wiekiem orientacja jest najprawdopodobniej nieodwracalna. Nie trudno odgadnąć, że pytanie na temat skuteczności tzw. terapii reparatywnej (próbującej „odwrócić” skłonności) może być niezwykle życiowo ważne.
Zaś Grzegorz Górny z katolickiej Frondy ("Nikt nie rodzi się gejem"):
Homoseksualiści usiłują nam wmówić, że ich skłonność jest wrodzona. Chodzi im o to, aby postawić swoją orientację seksualną nie tylko poza wszelką krytyką, ale nawet poza jakąkolwiek dyskusją. Tymczasem nie potwierdzają tego żadne badania naukowe.
Jednym słowem: każdy wierzy w to co czuje, i tak dobiera sobie badania naukowe, żeby potwierdziły jego intuicje czy fobie. Taki Górny z Frondy też popełnia bez żenady rażące błędy metodologiczne - twierdząc, że skoro istnieją przypadki skutecznej "terapii reparatywnej" (pisałam o tym tu) to znaczy że wszyscy są w stanie się "wyleczyć" (vide powyżej tytuł jego artykułu) a zatem "powinni". Pomija zaś fakt że nawet ci którzy zgłaszają się na terapię nie zawsze osiągają jej zamierzony efekt, a "skutkiem ubocznym" tego "leczenia" bywają depresje i samobójstwa. Niemniej, Górny jest deontologicznie uczciwy - przyznaje, że gdyby homosexualizm był wrodzony, "wówczas sugestie pod adresem homoseksualistów, że mogą zmienić swój styl życia, byłyby równoznaczne z rasistowskimi apelami do czarnoskórych, żeby się wybielili." Zatem - aby pogodzić swoją homofobię z ze swym instynktem moralnym - musi, zaprzeczając logice, uwierzyć, że naukowcy się mylą; nieomylni są tylko ci od "terapii reparatywnej".
Znamienne jest stwierdzenie Artura Sporniaka (zdeklarowanego hetero, wbrew temu co twierdzi Górny, że to "lobby gejowskie" kolportuje takie poglądy): "Kościół gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze dzierży bowiem nauka." Chodzi o to, że jeśli nauka udowodni wrodzony charakter orientacji, doktryna Kościoła stanie się bezpodstawna. To mocne stwierdzenie. Swoją drogą, nauka bywała już podstawą dla zmiany doktryn. Chociażby rozwój genetyki który potwierdził niepowtarzalność istoty ludzkiej od chwili poczęcia stał się podstawą dla potępienia aborcji, in vitro oraz wszelkich działań wczesnoporonnych. W dawniejszych wiekach do embrionów nie przywiązywano takiej wagi, chociażby Akwinata twierdził że dusza wstępuje w 40stym (w męskie) lub 80 tym (w żeńskie) dniu od poczęcia.
Warto przeczytać oba artykuły - dla zobrazowania postaw. Text Sporniaka ("Niezdany test Turinga") przybliża też dramatyczną historię Alana Turinga, genialnego naukowca, twórcy komputerów (tak - nie czytalibyście tego teraz, gdyby nie on) i deszyfranta Enigmy, zaszczutego na śmierć za swą homosexualność przez wymiar sprawiedliwości Zjednoczonego Królestwa, któremu oddał nieocenione usługi swoim intelektem. "Do tej pory żaden program komputerowy nie przeszedł testu Turinga. Jeśli odniesiemy ten sprawdzian metaforycznie do człowieczeństwa, to w 1952 roku nie zdało go także społeczeństwo brytyjskie. To powinno być dla nas przestrogą."
Dwie uwagi. Artykuł, co piszą wprost, skupia się na homoseksualizmie męskim (a potem mam wrażenie, że stawia znak równości między nim, a każdym innym). A już całkiem po cichu pomijana jest kwestia homoseksualizmu warunkowanego środowiskowo i - przyjmijmy bez rozdrabniania, że wrodzonego - biseksualizmu. Dla mnie "to trzeba tolerować, bo to wrodzone" to żaden argument. Bo nie wyklucza przyzwolenia na nakaz wyboru określonej opcji, jeśli tylko jest taka możliwość (czyli w tym przypadku odmawia prawa wyboru biseksualist(k)om).
OdpowiedzUsuń