Sobotnie przedpołudnie sprzed tygodnia i najnowsze bardzo się różniły. Nastroje społeczne najlepiej podsłuchiwać w kolejce do lady. 10 kwietnia, ściszonymi głosami: "Słyszała pani, co się stało?" "Co za tragedia, stu trzydziestu ludzi podobno". "Tacy młodzi". "Tacy zasłużeni". 17 kwietnia: "Bez sensu, sklepy pozamykane, puby też, a są przecież ludzie, którzy z tego żyją." "Tam pod Grenoble zginęło 50 ludzi, to dwa dni i było po wszystkim". "No niby wiadomo, że o zmarłych źle się nie mówi, ale jak czytam te wspomnienia, to wszyscy tacy mili, nieskazitelni. A przecież na tych wysokich stanowiskach, nie mogli nie mieć wody sodowej w głowie". "Szkoda go, jako człowieka, wiadomo, ale ludzie giną w wypadkach samochodowych i nikt ich rodzinom nie pomaga". "A co to za wielkie zasługi, żeby na Wawelu? Z Piłsudskim i królami?"
Jakoś tak smutno że z niczym nie potrafimy zachować umiaru. Jak żałoba - to rwanie włosów i szat. Jak walonka - to na ostre. "Niespotykana jedność narodu", mówili co poniektórzy, niepomni jak szybko rozwiał się kadzidlany dym po śmierci JP2. I zaiste: nawet tydzień nie minął i już wszyscy ze wszystkimi byli znów pokłóceni. I już wykorzystano tragedię do bicia politycznej piany. Bo - jestem przekonana - gdyby prezydent zginął w zwykłym wypadku samochodowym czy zszedł na zawał, bez tej całej otoczki: że Katyń, że stu ludzi razem z nim - to cała sprawa nie miałaby nawet ćwierci tego rozmachu. W mediach i na ulicach. A nawet ci, którzy ze szczerego żalu szli na marsze i zapalali znicze, zapewne w większości robili to z ludzkiego odruchu, z żalu w obliczu śmierci, i wcale nie musieli być zwolennikami linii politycznej prezydenta czy jego partii. Mogli chcieć uhonorować przede wszystkim kogoś innego z tych co zginęli. Niemniej, demagodzy na tych płomykach zniczy już chcieliby spalić ideowych przeciwników. Jak jedna pani, co to w radiu mówiła, że teraz wszyscy którzy krytykowali prezydenta powinni paść na kolana, posypać się popiołem, i odejść z dziennikarstwa. "Bo poparcie społeczne pokazało, że nie mieli racji". Taa.
Zginęli ludzie - smutek. Prezydent też człowiek. Ale śmierć przypadkowa, choćby nie wiem jak nagła, choćby w takim szczególnym miejscu i w towarzystwie tylu osób - nie zmienia w niczym tego, co reprezentował sobą, mówił i robił wcześniej. Z szacunku dla zmarłego można o tym nie przypominać w dniach żałoby, ale po otarciu łez nie ma co zapominać że ta śmierć to nie żadna krew chwalebnie przelana w boju tylko zwykły wypadek komunikacyjny, który w żaden sposób nie czyni bohatera z nikogo kto w nim zginął.
Dobrze, że już się skończyła ta przydługa żałoba. Teraz możemy na powrót nawzajem żreć się, gryźć, opluwać, obrzucać błotem i topić w gnojówce, bez patosu, martyrologii i sakralizacji.
To jeszcze głos Olgi-Kasandry dorzucę:
OdpowiedzUsuńhttp://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/Tokarczuk-Znowu-zaczynamy-przypominac-plemie/menu-id-1.html