idzie czas świątecznych blablabla, nieszczerych uśmiechów, fałszywych uścisków, idiotycznych min przy łamanym opłatku, metodycznie zaplanowanej i konsekwentnie przeprowadzonej niestrawności, stosów nielubianych potraw, krępujących wizyt i nietrafionych prezentów.
Więcej, jest to czas który się z założenia spędza z "najbliższymi", z których połowa to durnie, niedorajdy, skretyniali faszyści, a druga połowa to ci którzy w pokorze i pocie dają się tej pierwszej wykorzystywać. Czas celebrowania "więzi", polegającej na prymitywnym powiązaniu biologiczno-genowym lub czyimś nietrafionym przed laty i dawno rozpadniętym lub wbrew wszystkiemu ciągniętym powiązaniu cywilno-prawnym.
Jak tak sobie sięgnę pamięcią w nieodległą przeszłość i nieodległe pokrewieństwa, to jest właśnie ten czas, kiedy niby-wyleczony-alkoholik znów się nawali do nieprzytomności, czas który Polak-katolik wybierze by przy zastawionym pierogami stole obrzucić k*wami swe trzydziestoletnie dziecko za utrzymywanie przedmałżeńskich stosunków płciowych, czas okazywania pogardy krewnym o odmiennych poglądach politycznych i obyczajowych, czas w którym ma z ludzi wychodzić to co najlepsze a wyłazi samo najgorsze, żądza władzy, bezwzględność, brutalność, małość i miałkość umysłów i sumień.
No nic, jeszcze parę dni i będziemy mieli to już za sobą.
dla równowagi dodam, że opis ten jest przeciwieństwem mojego doświadczenia świąt. Choć przeżywam go z rodziną swoją i żony (jednocześnie) .. dobrze, jak ten katolicyzm nie jest martwym hasłem, bo wówczas jest po prostu zaprzeczeniem treści, którą zawiera
OdpowiedzUsuńMoje doświadczenia również są zupełnie przeciwne. Co prawda nie lubiłem Świąt z podobnych powodów jeszcze kilka lat temu, ale wziąłem sobie do serca pewne twierdzenie: "Jeśli nie podoba Ci się atmosfera na jakiejś imprezie, wykreuj inną. Jeśli nie podobają Ci się relacje z kimś, zmień je na lepsze. Albo żyj dalej w złym i smutnym świecie".
OdpowiedzUsuńZacząłem rozmawiać z rodziną zupełnie inaczej niż wcześniej, zacząłem mówić rodzicom, że ich kocham, zacząłem odważnie wypowiadać swoje opinie bez złości, bez postawy atakującej i defensywnej i zamiast siedzieć w milczeniu za stołem, czekając na kolejny "cios", zacząłem rozmawiać i pytać ludzi co u nich. W międzyczasie bardzo ważny stał się dla mnie fakt, że każdy z nich, jakkolwiek bym go nie lubił, nie akceptował, nie szanował itp., pragnie szczęścia dla siebie i dla najbliższych.
A co najważniejsze, uwierzyłem wcześniej, że takie zachowanie ubarwi i upiększy mi czas spędzony z rodziną. I już na dzień dobry miałem dzięki temu bardzo pozytywny nastrój. I wiecie co? Polubiłem zarówno swoją rodzinę (choć tak samo niewiele mam z nimi wspólnego), jak i Święta. A radiomaryjny Dziadek, który najpierw kazał mi czytać fragment Pisma Św., a potem zabronił, gdy się dowiedział, że nie jestem katolikiem, teraz grzecznie pyta czy zechcę i cieszy się, kiedy się zgadzam.
W ogóle to ludzie się zmieniają, gdy ja zmieniam do nich stosunek.
Dlatego od paru lat robimy wigilie u siebie. Każdy jest zaproszony, ale wiadomo że trzeba się zachowywać porządnie, nie poniżać nikogo, nie kląć, nie kłócić się, nie rozmawiać o polityce ani o kwestiach światopoglądowych. Przychodzą dwie rodziny, moja i Dziuna, jedni przed drugimi starają się zachowywać normalnie, i jakoś potrafimy dzięki temu to przetrwać. Ale poczucie siedzenia na beczce prochu zostaje. Bo nie każdego celem jest szczęście innych. Są np. tacy co uważają, że nie ludzie, ale nienaganne spełnianie zasad jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuńNo, u mnie jest takich też trochę. Ale mnie to przestało dotyczyć. Ot, po prostu. Nie czuję żadnych emocji kiedy o tym teraz wspominam. To spełnianie zasad to ich droga do szczęścia. mam wrażenie, że od niedawna wielu ludziom, nawet starszyźnie rodzinnej, głupio byłoby zwracać mi uwagę, bo to by było tak, jakbym Ci teraz chciał napisać: "Ej, weź pisz każde zdanie od nowego akapitu!" :o)
OdpowiedzUsuńSprawdziło mi się w tym (i w wielu innych przypadkach) to, że jeśli mam swoją własną idealną wizję czegoś, kiedy wiąże się ona z samymi pozytywnymi rzeczami i nie polega na przekraczaniu czyichś granic, jeśli tę wizję, nie oglądając się na trudności, po prostu zacznę wcielać w życie swoją obecnością i zachowaniem, tak jakby najzwyczajniej w świecie zawsze było dobrze, kiedy czuję się przy tym wspaniale, właśnie tak jakby to była prawda, to wtedy to JEST prawda :o)