"Płodzenie i rodzenie dzieci dla zapewnienia sobie utrzymania na starość jest instrumentalizacją życia ludzkiego. Domaganie się zaś od innych, aby rodzili dzieci, które będą pracowały na nasze emerytury, to instrumentalizacja nie tylko przyszłych istot ludzkich, ale także tych obecnych, mających być rodzicami" - z genialną trafnością pisze Janusz A. Majcherek w Tygodniku Powszechnym, i słusznie zauważa, że taka prokreacjonistyczna postawa, propagowana przez wielu polityków i licznych hierarchów jest głęboko nieetyczna, niezgodna z kantowskim postulatem „Postępuj tak, byś człowieczeństwa zarówno w twej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy jako tylko środka”.
W tym samym artykule autor demaskuje też nierealność założenia, że każde dziecko stanie się w dorosłości podporą systemu ekonomicznego:
"Nawołując do zwiększenia przyrostu naturalnego, nie myśli się o zapewnieniu wystarczającej liczby przyszłych informatyków, finansistów czy menedżerów – tych trzeba wykształcić, a nie tylko spłodzić." Dzieci pochodzące z rodzin patologicznych - a te najczęściej są wielodzietne - z reguły zostają bowiem beneficjentami świadczeń socjalnych, a nie ludźmi pracującymi i płacącymi podatki.
Dodam od siebie, że w tym kontexcie wspieranie "becikowym" wszystkich po równo jest absurdem, a dodatkowy tysiąc złotych na "pępkową" wódkę dla "ubogich" to kwintesencja paranoi, w jaką popadło nasze "solidarne" państwo: wspierania przede wszystkim patologii, podczas gdy uczciwie pracujący, zdrowy społecznie obywatel nie tylko nie może liczyć na żadne wsparcie, odwrotnie: to ten któremu najłatwiej zabrać i porozdawać tym, którzy pracować nie mają ochoty.
Mi też generalnie nie pasuje jakoś dążenie do przyrostu naturalnego. Nie możemy się przecież w nieskończoność mnożyć. Kiedyś społeczeństwo musi się zestarzeć.
OdpowiedzUsuń