siewnia memów - dla wszystkich, ale szczególnie dla Was Ludzie których kocham, a którzy jesteście czasem tak daleko...
Zapraszam również na mój blog motocyklowy
Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/
wtorek, 30 czerwca 2009
Tomek Bagiński
Tomek Bagiński pokazywał w Multikinie swój nowy, bardzo piękny film Kinematograf, a potem można było porozmawiać z Mistrzem. Ujmująco skromny, inteligentny, sympatyczny człowiek. Młodym natchnionym grafikom, którzy go pytali "w którą stronę się rozwijać" odpowiedział niezwykle mądrze, że należy iść za głosem wewnętrznym, a nie za tym co aktualnie sugeruje rynek, bo za parę lat tendencje mogą się odwrócić.
Siedem lat temu Katedra powaliła mnie ogromnie. Dziwiłam się, czemu znajomi się dziwią, że na sześciominutowy film jadę do Warszawy pociągiem sześć godzin w jedną stronę, bo w moim mieście wojewódzkim nie można go było obejrzeć. Do dziś żadne inne dzieło sztuki nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.
Moja recenzja Katedry (opublikowana w "Pograniczach")
____________________________________________________________
sobota, 27 czerwca 2009
Koniec pewnej epoki
Jest piękny rok 2006. Delikatne światło poranka ciepło podkreśla urodę detali architektonicznych na elewacjach kamienic wokół placu Zamenhofa. Placem przemyka, odpaliwszy auto i pomachawszy mi zza szybki, pani Renata, która robi dla NCDC różne gadżety z logo. Właśnie przechodzę pod zegarem na Deptaku, niespiesznie idąc w stronę kochanego biura.
Pipip! - Amorfis przysłał SMS. "Kup mi proszę drożdżówkę, bo jak jechałem do pracy, to było jeszcze zamknięte".
Wchodzę do Duetu zatem - uśmiechnięta sprzedawczyni wprawia mnie w konsternację pytaniem, czy drożdżówka ma być z serem czy z truskawką.
- Hmm - mówię - to dla mojego przyjaciela. On przyjeżdża tu co rano na rowerze. Taki szczupły, ciemne włosy...
- A, jasne! - pani curkierniana już wie, który wariant preferuje Amorfis. Zjawisko, które nie mogłoby wystąpić w żadnym hipermarkecie.
I znów deptak - śliczne latarnie, wdzięcznie wygięte kształty ławeczek. W ciszy poranka słychać wróbelki, które śmigają po drzewkach rosnących w wielkich donicach. Dziewczyny właśnie otwierają kochaną Fanaberię i sponad doniczek z kolorową florą uśmiechają się do mnie. Uśmiecham się i ja, wiedząc że w przerwie w pracy lub po fajrancie wskoczę tu wypić czekoladę na gorąco, może w towarzystwie któregoś z moich uroczych przyjaciół. W drzwiach Galerii macha do mnie chłopak prowadzący zajęcia z lepienia ceramiki, pod którego okiem zrobiłam japońskiego duszka dla Tadka na prezent ślubny. Gołębie rozbryzgują poranne słońce, trzepocząc się w fontannie. Przez okno biura nieruchomości pozdrawia mnie znajomy pośrednik. A z przeciwka, w stronę drzwi niebieskiej kamienicy, tej samej do której i ja zmierzam, idą ukochani kumple z ukochanej Firmy.
Uśmiechają się do mnie promiennie.
I w tej chwili przenika mnie i otula niezwykłe uczucie, że to jest moje miejsce. Że jestem tu u siebie. Że je współtworzę, że coś w nie wnoszę, a ono mi sprzyja, jest przyjazne. Pierwszy raz w 30 roku życia poczułam się tak w mieście mego urodzenia, z którego zawsze chciałam wyjechać. Uczucie przynależności ogarnęło nie całe miasto co prawda, ale ten Deptak, jego najpiękniejszą ulicę.
Niebo jest wysokie i niebieskie. Będzie piękny dzień.
Teraz (czerwiec, 2009) piszę to siedząc z lapkiem w Fanaberii. Przed chwilą było tu Dziecko Emo, słodkie zjawisko do niedawna pracujące w Galerii. Parę tygodni temu wyjechał do Warszawy, teraz jest tu chwilowo, po wyniki matury. Iza, moja ulubiona kelnerka z Fanaberii, wraz z inną koleżanką, odchodzi z pracy. Bez nich to miejsce nie będzie już tym, czym było. Zresztą i tak zaglądam tu nie codziennie, ale góra raz w tygodniu, kiedy dziecko mnie wypuści. Biuro Firmy ukochanej od roku jest gdzie indziej i nie mijam już tych pięknych latarni, tego lśniącego bruku każdego poranka.
Deptak się rozpada.
Straciłam swoje miejsce na świecie. Znów jestem na banicji.
piątek, 26 czerwca 2009
Nikt nie rodzi się podatnikiem
"Płodzenie i rodzenie dzieci dla zapewnienia sobie utrzymania na starość jest instrumentalizacją życia ludzkiego. Domaganie się zaś od innych, aby rodzili dzieci, które będą pracowały na nasze emerytury, to instrumentalizacja nie tylko przyszłych istot ludzkich, ale także tych obecnych, mających być rodzicami" - z genialną trafnością pisze Janusz A. Majcherek w Tygodniku Powszechnym, i słusznie zauważa, że taka prokreacjonistyczna postawa, propagowana przez wielu polityków i licznych hierarchów jest głęboko nieetyczna, niezgodna z kantowskim postulatem „Postępuj tak, byś człowieczeństwa zarówno w twej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy jako tylko środka”.
W tym samym artykule autor demaskuje też nierealność założenia, że każde dziecko stanie się w dorosłości podporą systemu ekonomicznego:
"Nawołując do zwiększenia przyrostu naturalnego, nie myśli się o zapewnieniu wystarczającej liczby przyszłych informatyków, finansistów czy menedżerów – tych trzeba wykształcić, a nie tylko spłodzić." Dzieci pochodzące z rodzin patologicznych - a te najczęściej są wielodzietne - z reguły zostają bowiem beneficjentami świadczeń socjalnych, a nie ludźmi pracującymi i płacącymi podatki.
Dodam od siebie, że w tym kontexcie wspieranie "becikowym" wszystkich po równo jest absurdem, a dodatkowy tysiąc złotych na "pępkową" wódkę dla "ubogich" to kwintesencja paranoi, w jaką popadło nasze "solidarne" państwo: wspierania przede wszystkim patologii, podczas gdy uczciwie pracujący, zdrowy społecznie obywatel nie tylko nie może liczyć na żadne wsparcie, odwrotnie: to ten któremu najłatwiej zabrać i porozdawać tym, którzy pracować nie mają ochoty.
W tym samym artykule autor demaskuje też nierealność założenia, że każde dziecko stanie się w dorosłości podporą systemu ekonomicznego:
"Nawołując do zwiększenia przyrostu naturalnego, nie myśli się o zapewnieniu wystarczającej liczby przyszłych informatyków, finansistów czy menedżerów – tych trzeba wykształcić, a nie tylko spłodzić." Dzieci pochodzące z rodzin patologicznych - a te najczęściej są wielodzietne - z reguły zostają bowiem beneficjentami świadczeń socjalnych, a nie ludźmi pracującymi i płacącymi podatki.
Dodam od siebie, że w tym kontexcie wspieranie "becikowym" wszystkich po równo jest absurdem, a dodatkowy tysiąc złotych na "pępkową" wódkę dla "ubogich" to kwintesencja paranoi, w jaką popadło nasze "solidarne" państwo: wspierania przede wszystkim patologii, podczas gdy uczciwie pracujący, zdrowy społecznie obywatel nie tylko nie może liczyć na żadne wsparcie, odwrotnie: to ten któremu najłatwiej zabrać i porozdawać tym, którzy pracować nie mają ochoty.
niedziela, 21 czerwca 2009
Być człowiekiem. Być Bogiem.
What makes a man a man?
The cut of a coat, the hint of a tan?
It's not who you love, but whether you can.
(Co czyni człowieka człowiekiem?
Krój płaszcza, odcień opalenizny?
Nie to kogo kochasz, ale czy potrafisz kochać.)
What penalty must we perform
for craving someone warm, somewhere upon this chilly planet?
A rifle butt against the head,
because we'd heard it said
that only God can make a man. It's true.
But only man can make a scarecrow out of you.
And only man can make a God who might approve.
(Jaką karę musimy wymierzyć
za tęsknotę za kimś ciepłym, gdzieś na tej zimnej planecie?
Kolbą strzelby po głowie,
bo słyszeliśmy że jest powiedziane
że tylko Bóg może stworzyć człowieka. To prawda.
Ale tylko człowiek może z ciebie zrobić stracha na wróble.
I tylko człowiek może stworzyć Boga, któremu to się podoba.)
(powyższe cytaty pochodzą z piosenek napisanych dla Matta; dla pamięci: mordercy tak go zmasakrowali bijąc kolbą broni, że rowerzysta który go znalazł przywiązanego do płotu, myślał że to strach na wróble)
Wolter miał rację mówiąc, że "Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, więc człowiek odwdzięczył mu się tym samym".
Jeśli pastor Phelps ma rację i Matthew jest w piekle, to ja wolę iść do piekła i być tam razem z nim, niż do nieba by spędzić całą wieczność z bogiem Phelpsa.
The cut of a coat, the hint of a tan?
It's not who you love, but whether you can.
Janis Ian (posłuchaj tu)
(Co czyni człowieka człowiekiem?
Krój płaszcza, odcień opalenizny?
Nie to kogo kochasz, ale czy potrafisz kochać.)
What penalty must we perform
for craving someone warm, somewhere upon this chilly planet?
A rifle butt against the head,
because we'd heard it said
that only God can make a man. It's true.
But only man can make a scarecrow out of you.
And only man can make a God who might approve.
Kristian Hoffman
(Jaką karę musimy wymierzyć
za tęsknotę za kimś ciepłym, gdzieś na tej zimnej planecie?
Kolbą strzelby po głowie,
bo słyszeliśmy że jest powiedziane
że tylko Bóg może stworzyć człowieka. To prawda.
Ale tylko człowiek może z ciebie zrobić stracha na wróble.
I tylko człowiek może stworzyć Boga, któremu to się podoba.)
(powyższe cytaty pochodzą z piosenek napisanych dla Matta; dla pamięci: mordercy tak go zmasakrowali bijąc kolbą broni, że rowerzysta który go znalazł przywiązanego do płotu, myślał że to strach na wróble)
Wolter miał rację mówiąc, że "Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, więc człowiek odwdzięczył mu się tym samym".
Jeśli pastor Phelps ma rację i Matthew jest w piekle, to ja wolę iść do piekła i być tam razem z nim, niż do nieba by spędzić całą wieczność z bogiem Phelpsa.
Etykiety:
etyka,
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
poezja,
queer,
religia,
społeczeństwo,
śmierć
Solidarność z katem
Przeraża mnie siła psychologicznego mechanizmu, który powoduje że ludzie słysząc o krzywdzie i zbrodni próbują na siłę znaleźć w ofierze winę czy współodpowiedzialność, albo chociaż coś ohydnego. Skrzywdzonego człowieka starają się uczynić w swych oczach mniej ludzkim.
Może przez to, że postawa, która była przyczyną zbrodni, nie jest im obca. Różnią się od mordercy czy krzywdziciela tylko ilościowo, ale nie jakościowo. Skoro nie mierzi ich przemoc sexualna, to wymyślą że zgwałcona kobieta "sama tego chciała", "musiała go sprowokować". Skoro są darwinistami ekonomicznymi, to agresja wobec bezdomnych ich mniej wzrusza niż agresja bezdomnych wobec pracujących. Skoro są homofobami, to znajdą usprawiedliwienie dla morderców gejów. Współ-odczuwamy tylko z podobnymi sobie; cierpienie "ruskich", "kałmuków", czarnoskórych czy Azjatów, przedstawicieli innych klas społecznych, religii czy mniejszości zawsze ma mniejszą siłę emocjonalną...
Wyczytałam na jednym polskim blogu taką bzdurę: rzekomo wielu chłopców spotyka się z molestowaniem sexualnym w dzieciństwie, co powoduje że żyją z ukrytą wściekłością do mężczyzn i dlatego ich atakują gdy dorosną. I już mamy "świetną" konstrukcję: geje są sami sobie winni, że są bici i zabijani (kilkanaście - kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych rocznie w samych Stanach; autor powyższych uzasadnień nie sprawdził, czy ci konkretni ludzie kogokolwiek w życiu skrzywdzili). Mamy usprawiedliwienie dla siebie i nam podobnych, jesteśmy niewinni; oni, ci odmieńcy, są winni. Jeśli nie znajdziemy potwora w skrzywdzonym, będziemy zmuszeni zobaczyć go w sobie, stanąć twarzą twarz z faktem, że nasza postawa prowadzi do czynów tak nieludzkich.
Mieszkaniec Laramie - współtwórca społeczności lokalnej, narodu, cywilizacji która wskazuje jako cel odmiennych, mówi: "Myślę, że to była trochę ich wina i trochę jego wina. No tak powiedzmy fifty-fifty".
Homofobia to choroba która bywa śmiertelna. Niestety umierają nie ci którzy są chorzy, ale ci którzy się z chorymi zetkną.
Jessica Weiser krzyczy (posłuchaj!!!)
(Słyszę twe krzyki spoza tysięcy mil,to nie jest nieznany płacz;wyłącz TV i zakryj oczy,bijemy niewinność, aż umrze...!
Osądy nie będą wymazane.
Wściekłość nigdy nie zniknie
jeśli wszystko co robimy, to stoimy, patrzymy
potrząsamy głowami i spychamy to na margines świadomości
aż to się znowu stanie...!)
Co ja robię innego...?
Może przez to, że postawa, która była przyczyną zbrodni, nie jest im obca. Różnią się od mordercy czy krzywdziciela tylko ilościowo, ale nie jakościowo. Skoro nie mierzi ich przemoc sexualna, to wymyślą że zgwałcona kobieta "sama tego chciała", "musiała go sprowokować". Skoro są darwinistami ekonomicznymi, to agresja wobec bezdomnych ich mniej wzrusza niż agresja bezdomnych wobec pracujących. Skoro są homofobami, to znajdą usprawiedliwienie dla morderców gejów. Współ-odczuwamy tylko z podobnymi sobie; cierpienie "ruskich", "kałmuków", czarnoskórych czy Azjatów, przedstawicieli innych klas społecznych, religii czy mniejszości zawsze ma mniejszą siłę emocjonalną...
Wyczytałam na jednym polskim blogu taką bzdurę: rzekomo wielu chłopców spotyka się z molestowaniem sexualnym w dzieciństwie, co powoduje że żyją z ukrytą wściekłością do mężczyzn i dlatego ich atakują gdy dorosną. I już mamy "świetną" konstrukcję: geje są sami sobie winni, że są bici i zabijani (kilkanaście - kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych rocznie w samych Stanach; autor powyższych uzasadnień nie sprawdził, czy ci konkretni ludzie kogokolwiek w życiu skrzywdzili). Mamy usprawiedliwienie dla siebie i nam podobnych, jesteśmy niewinni; oni, ci odmieńcy, są winni. Jeśli nie znajdziemy potwora w skrzywdzonym, będziemy zmuszeni zobaczyć go w sobie, stanąć twarzą twarz z faktem, że nasza postawa prowadzi do czynów tak nieludzkich.
Mieszkaniec Laramie - współtwórca społeczności lokalnej, narodu, cywilizacji która wskazuje jako cel odmiennych, mówi: "Myślę, że to była trochę ich wina i trochę jego wina. No tak powiedzmy fifty-fifty".
Homofobia to choroba która bywa śmiertelna. Niestety umierają nie ci którzy są chorzy, ale ci którzy się z chorymi zetkną.
Jessica Weiser krzyczy (posłuchaj!!!)
I can hear your calls from the thousand miles away,
these are not unfamiliar cries,
turn off the TV and cover your eyes,
we are beating innocence until it dies...!
Judgments will not be erased.
Rage will never be replaced
if all we do is stand and watch
and shake out heads and then push it to the back of our minds
until it happens again...!
(Słyszę twe krzyki spoza tysięcy mil,to nie jest nieznany płacz;wyłącz TV i zakryj oczy,bijemy niewinność, aż umrze...!
Osądy nie będą wymazane.
Wściekłość nigdy nie zniknie
jeśli wszystko co robimy, to stoimy, patrzymy
potrząsamy głowami i spychamy to na margines świadomości
aż to się znowu stanie...!)
Co ja robię innego...?
Etykiety:
etyka,
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
queer,
religia,
społeczeństwo,
śmierć
sobota, 13 czerwca 2009
Homofobia zabija
Trafne myśli znalezione na necie:
Gdyby Bóg nie stworzył gejów, to by ich nie było.
Nie wstydź się miłości, wstydź się nienawiści.
Dlaczego w naszym społeczeństwie ludzie czują się bardziej komfortowo widząc dwóch mężczyzn trzymających broń palną, niż trzymających się za ręce?
(Lesbijka mówi:) Jestem osobą która musi ukrywać to czego świat potrzebuje najbardziej - miłość.
Z czyjej ręki zginął Matthew Shepard? Odpowiedź jest prosta: wszyscy którzy aktywnie promują homofobiczne środowisko, i którzy pozostają cicho w ich obecności.
Dwóch śmieci mogło trzymać broń, ale to my wszyscy pozostali wskazaliśmy cel.
Istota ludzka - pobity, przywiązany do płotu, pozostawiony by umarł na zimnie, bo ty nie zgadzasz się z tym kogo jego serce chciało kochać.
.
Gdyby Bóg nie stworzył gejów, to by ich nie było.
Nie wstydź się miłości, wstydź się nienawiści.
Dlaczego w naszym społeczeństwie ludzie czują się bardziej komfortowo widząc dwóch mężczyzn trzymających broń palną, niż trzymających się za ręce?
(Lesbijka mówi:) Jestem osobą która musi ukrywać to czego świat potrzebuje najbardziej - miłość.
Z czyjej ręki zginął Matthew Shepard? Odpowiedź jest prosta: wszyscy którzy aktywnie promują homofobiczne środowisko, i którzy pozostają cicho w ich obecności.
Dwóch śmieci mogło trzymać broń, ale to my wszyscy pozostali wskazaliśmy cel.
Istota ludzka - pobity, przywiązany do płotu, pozostawiony by umarł na zimnie, bo ty nie zgadzasz się z tym kogo jego serce chciało kochać.
.
Etykiety:
etyka,
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
queer,
religia,
społeczeństwo,
śmierć
wtorek, 9 czerwca 2009
Być czy mieć
Jacek Podsiadło bardzo trafnie ujął to o co chodzi w stosunku do pieniędzy i wychowaniu dzieci.
Jak wynika z ciągu dalszego wywiadu, udało mu się, przynajmniej jak dotąd. I ja mam taką nadzieję, że mi się uda. Że Alan będzie potrafił być niezależny od osądu równieśników, jeśli będzie to głupi osąd. Że będzie wiedział co jest ważne w życiu a co nie. Że jego wartość jako człowieka zależna jest nie od tego co MA - kasę, władzę, tytuły, stanowiska - czyli nawet nie "kim jest", ale przede wszystkim JAKI JEST - dobry, uczciwy, etyczny, reflexyjny, wrażliwy, samoświadomy, odpowiedzialny, i JAK JEST, w jaki sposób żyje, czy mądrze, czy bezsensownie.
Podsiadło dalej opowiada:
Heh. Ciekawe na czym to polega, że i mnie wizja przeproszenia się ze stopem nie przeraża. Jak człowiek nie ma pracy to ma dużo czasu. I może do Krakowa łapać okazję dwa dni. A jak się pracuje tak dziko jak ja, to szkoda mi czasu nawet na te 10h w pociągu i wtedy wybieram samolot (pomijam moje osobiste odczucie, że latanie jest wspaniałe samo w sobie). Większość ludzi z wyższych rejestrów finansowych jeszcze dba o "styl": "nie mogę pojechać do klienta rowerem i w byle czym" - czyli ciuchy, gadżety, fryzjer, samochód, drogie restauracje. Posiadanie pieniędzy jest bardzo kosztowne, a spirala konsumpcji sama się nakręca.
I ma rację - bez wszystkiego można się w życiu obejść, ale nie bez drugiego człowieka. Wsparcia drugiego człowieka. Dotyku drugiego człowieka.
Pytanie: Ale jak tato nie będzie miał pracy, to dzieci nie będą miały tych wszystkich rzeczy, które mają ich rówieśnicy. I będą się wstydzić, że ich ojciec jest do niczego, podczas gdy inni ojcowie potrafią zarobić kasę.
Podsiadło: Jeśli mówimy o dzieciach tak ukształtowanych, że najważniejsze w tatusiu są jego zarobki, to może pani mieć rację, ale to nie jest mój przypadek. Bo można się ścigać z innymi, żeby dziecko nie miało mniej niż większość rówieśników, ale można też skupić się na takim wychowaniu, dzięki któremu dziecko zrozumie, że mieć mniej wcale nie znaczy być gorszym. Ja usilnie się staram trafiać w taki złoty środek: żeby nie żyć w biedzie, ale też nie dawać ciała dla pieniędzy.
Jak wynika z ciągu dalszego wywiadu, udało mu się, przynajmniej jak dotąd. I ja mam taką nadzieję, że mi się uda. Że Alan będzie potrafił być niezależny od osądu równieśników, jeśli będzie to głupi osąd. Że będzie wiedział co jest ważne w życiu a co nie. Że jego wartość jako człowieka zależna jest nie od tego co MA - kasę, władzę, tytuły, stanowiska - czyli nawet nie "kim jest", ale przede wszystkim JAKI JEST - dobry, uczciwy, etyczny, reflexyjny, wrażliwy, samoświadomy, odpowiedzialny, i JAK JEST, w jaki sposób żyje, czy mądrze, czy bezsensownie.
Podsiadło dalej opowiada:
Ważniejsza od oszczędności jest pewność, że życie to coś więcej niż zarabianie pieniędzy. Tylko trzeba poczuć to życie, przeżyć coś niezwykłego. Dla mnie takim niezwykłym, najpiękniejszym przeżyciem był włóczęgowski okres mojego życia, kiedy zdarzało mi się doświadczać nędzy krańcowej i pędzić żywot kloszarda. I co mi teraz może jakiś kryzys? Dla kogoś, kto sypiał na dworcach i klatkach schodowych, dwa pokoje w bloku już zawsze będą wspaniałym apartamentem. Tylko że nawet kloszard musi mieć do kogo wyciągnąć rękę.
Heh. Ciekawe na czym to polega, że i mnie wizja przeproszenia się ze stopem nie przeraża. Jak człowiek nie ma pracy to ma dużo czasu. I może do Krakowa łapać okazję dwa dni. A jak się pracuje tak dziko jak ja, to szkoda mi czasu nawet na te 10h w pociągu i wtedy wybieram samolot (pomijam moje osobiste odczucie, że latanie jest wspaniałe samo w sobie). Większość ludzi z wyższych rejestrów finansowych jeszcze dba o "styl": "nie mogę pojechać do klienta rowerem i w byle czym" - czyli ciuchy, gadżety, fryzjer, samochód, drogie restauracje. Posiadanie pieniędzy jest bardzo kosztowne, a spirala konsumpcji sama się nakręca.
I ma rację - bez wszystkiego można się w życiu obejść, ale nie bez drugiego człowieka. Wsparcia drugiego człowieka. Dotyku drugiego człowieka.
poniedziałek, 8 czerwca 2009
Mój pierwszy raz...
Parafrazując Łonę: straciłam skuterowe panieństwo :-D. Adaśko mi pomógł :-D za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Było odlotowo :-) Zastanawiam się właściwie, dlaczego nie wzięłam się za to 15 lat temu??? Inne priorytety miałam. Szkoda tych lat. Teraz jestem trochę za stara i za słaba, żeby coś sensownego z tego wyszło. Ech, gdyby na świecie nie było skrzyżowań i innych pojazdów i ludzi, na których trzeba by było uważać, byłoby o tyle prościej :-)
I nie wiem jeszcze co mnie najbardziej w tym zadziwia, że jednak się odważyłam i nawet coś tam mi się udało zrobić na tej maszynie, czy że w tych chorych zaganianych czasach człowiek z własnej inicjatywy poświęcił mi pół dnia swojego czasu.
Chyba pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, że starość jest coraz bliżej i że nigdy już nie odzyskam straconych szans.
Fotki ze skuterowania
.
I nie wiem jeszcze co mnie najbardziej w tym zadziwia, że jednak się odważyłam i nawet coś tam mi się udało zrobić na tej maszynie, czy że w tych chorych zaganianych czasach człowiek z własnej inicjatywy poświęcił mi pół dnia swojego czasu.
Chyba pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, że starość jest coraz bliżej i że nigdy już nie odzyskam straconych szans.
Fotki ze skuterowania
.
Motocykl. Spacerniak.
Moi znajomi, rówieśnicy, trzydziestoparoletni, ustabilizowani, zaczynają masowo marzyć o motocyklach.
Skieratowani w codziennej liturgii kawa-przedszkole-biuro-zakupy-telewizja, wbici między zafajdane pieluchy a raty za mieszkanie, trzymające ich łańcuchem na toxycznych stołkach, pragną wrócić do wolności, którą oddali za obrączkę, hipotekę i dodatnie saldo na rachunkach bieżących. Myślą, że jak wsiądą na motocykl, poczują wiatr na twarzy i zobaczą drogę nieskończoną po horyzont przed sobą, klatka zniknie.
Wszelkie odurzacze mają jednak to do siebie, że nie rozwiązują problemów; pozwalają jedynie o nich na chwilę zapomnieć.
Skieratowani w codziennej liturgii kawa-przedszkole-biuro-zakupy-telewizja, wbici między zafajdane pieluchy a raty za mieszkanie, trzymające ich łańcuchem na toxycznych stołkach, pragną wrócić do wolności, którą oddali za obrączkę, hipotekę i dodatnie saldo na rachunkach bieżących. Myślą, że jak wsiądą na motocykl, poczują wiatr na twarzy i zobaczą drogę nieskończoną po horyzont przed sobą, klatka zniknie.
Wszelkie odurzacze mają jednak to do siebie, że nie rozwiązują problemów; pozwalają jedynie o nich na chwilę zapomnieć.
niedziela, 7 czerwca 2009
Jak obalałam ustroje
Wybory do PE i rocznica tamtych sprzed dwudziestu lat. Pamiętam że starzy poszli głosować do punktu wyborczego w szkole, po drodze na mszę. Ja szłam z nimi przez szkolne boisko i rozrzucałam ulotki Solidarności. W szkole wisiały plakaty kandydatów PZPR. O jednym z nich z kolegami z klasy ułożyliśmy do nazwiska rymowankę ".... jest głupszy od młota".
Tak upadła PRL. W obaleniu IV RP miałam udział dużo aktywniejszy. Tak opisywałam to w mailach do przyjaciół:
Moja ukochana Firma wyjeżdża co roku na półmaraton, w którym startuje Szef oraz pracownicy którzy chcą, z moim Dziunkiem włącznie.
My sobie zaplanowaliśmy ten wyjazd już pół roku wcześniej, zabukowałam loty i hotele i naraz się okazało że w ten dzień kiedy startujemy, są wybory.
Jako że impreza sportowa trwała od 10 do 18 w Amsterdamie, a jedyny okręg wyborczy w Holandii zrobiono w odległej o 45km Hadze, ludzie którzy zarwali poprzednią nockę (bo na samolot musieliśmy wyjechać o 4:15 rano) zorganizowawszy sobie uprzednio zaświadczenia lub wpis na listę wyborców, wstali o 5:40 żeby pojechać zagłosować (Firma wynajęła w tym celu autokar).
W sile prawie 40 osób (frekwencja w ramach ekipy wyjazdowej rzędu 85%) wpadliśmy o siódmej rano do Lokalu Wyborczego, gdzie niemal równie niedospani pracownicy ambasady w zaskoczeniu dociągali krawaty.
Kiedy później chwaliłam się obecnym na wyjeździe Duńczykom, jaką wspaniałą mamy ekipę, patrzyli zdziwieni. 85%? U nas to norma.
Zmęczenie na pewno obniżyło naszym biegaczom wyniki, ale nie pytaj, co kraj może zrobić dla ciebie.
Było równie ciemno, aczkolwiek nieco inne miejsce (Red Light District:-) kiedy po zamknięciu ciszy do jednego z kumpli zadzwoniła rodzina, a on nam głośno powtarzał wyniki.
Było to niezwykłe przeżycie wspólnotowe, mimo że niektórzy głosowali na PO, inni na LiD albo nawet na PSL. Cel był jeden i jasny. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg ;-)
Więcej fotek z głosowania i biegania w Holandii...
.
Tak upadła PRL. W obaleniu IV RP miałam udział dużo aktywniejszy. Tak opisywałam to w mailach do przyjaciół:
Moja ukochana Firma wyjeżdża co roku na półmaraton, w którym startuje Szef oraz pracownicy którzy chcą, z moim Dziunkiem włącznie.
My sobie zaplanowaliśmy ten wyjazd już pół roku wcześniej, zabukowałam loty i hotele i naraz się okazało że w ten dzień kiedy startujemy, są wybory.
Jako że impreza sportowa trwała od 10 do 18 w Amsterdamie, a jedyny okręg wyborczy w Holandii zrobiono w odległej o 45km Hadze, ludzie którzy zarwali poprzednią nockę (bo na samolot musieliśmy wyjechać o 4:15 rano) zorganizowawszy sobie uprzednio zaświadczenia lub wpis na listę wyborców, wstali o 5:40 żeby pojechać zagłosować (Firma wynajęła w tym celu autokar).
W sile prawie 40 osób (frekwencja w ramach ekipy wyjazdowej rzędu 85%) wpadliśmy o siódmej rano do Lokalu Wyborczego, gdzie niemal równie niedospani pracownicy ambasady w zaskoczeniu dociągali krawaty.
Kiedy później chwaliłam się obecnym na wyjeździe Duńczykom, jaką wspaniałą mamy ekipę, patrzyli zdziwieni. 85%? U nas to norma.
Zmęczenie na pewno obniżyło naszym biegaczom wyniki, ale nie pytaj, co kraj może zrobić dla ciebie.
Było równie ciemno, aczkolwiek nieco inne miejsce (Red Light District:-) kiedy po zamknięciu ciszy do jednego z kumpli zadzwoniła rodzina, a on nam głośno powtarzał wyniki.
Było to niezwykłe przeżycie wspólnotowe, mimo że niektórzy głosowali na PO, inni na LiD albo nawet na PSL. Cel był jeden i jasny. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg ;-)
Więcej fotek z głosowania i biegania w Holandii...
.
sobota, 6 czerwca 2009
Rower, to jest świat...
Chudy, zgrzany, z włosami w kitkę, kurier rowerowy odbiera ode mnie w biurze przesyłkę. Rozsypują mi się pieniądze. "Jak się człowiek spieszy to się diabeł cieszy", mówię. "To ze mnie musi mieć niezły ubaw" - uśmiecha się chłopiec który żyje z tego, że ludzie potrzebują żeby coś zostało gdzieś szybko doręczone.
Urzekła mnie oferta pracy na stronie firmy Goniec: "Lubisz zimne i mokre ubrania na sobie nosić zimą? I tak jeździsz i chciałbyś, żeby ci za to płacili?" :-) Aczkolwiek zarobek to musi być marny, zważywszy na to jak symboliczna jest cena usług tych przesympatycznych chłopaków. Oni chyba żywią się energią słoneczną, skoro jeden kurs w centrum to równowartość dwóch piw.
Internet twierdzi, że istnieją ludzie, którzy widząc rowerzystę mówią: Thierry Lazure jechał rowerem przez Lasek Buloński - okazuje się że nieco zagubiony w wielkomiejskiej rzeczywistości Paryża xięgowy z komixów w podręczniku do francuskiego pozostał jako ikona nie tylko w mojej pamięci.
Urzekła mnie oferta pracy na stronie firmy Goniec: "Lubisz zimne i mokre ubrania na sobie nosić zimą? I tak jeździsz i chciałbyś, żeby ci za to płacili?" :-) Aczkolwiek zarobek to musi być marny, zważywszy na to jak symboliczna jest cena usług tych przesympatycznych chłopaków. Oni chyba żywią się energią słoneczną, skoro jeden kurs w centrum to równowartość dwóch piw.
Internet twierdzi, że istnieją ludzie, którzy widząc rowerzystę mówią: Thierry Lazure jechał rowerem przez Lasek Buloński - okazuje się że nieco zagubiony w wielkomiejskiej rzeczywistości Paryża xięgowy z komixów w podręczniku do francuskiego pozostał jako ikona nie tylko w mojej pamięci.
Etykiety:
kurierzy rowerowi,
miłość czyli życie,
muzyka,
szczecin
Blizny miasta
Miasto, domy wzdłuż ulic, piękne lub niegdyś piękne kamienice budowane przez Niemców, w czasach kiedy ludziom nie było wszystko jedno czy wokół jest pięknie czy nie. Teraz często zniszczone, zaniedbane, ślady ich świetności obsypują się, pokrywają coraz grubszą warstwą brudu.
Idąc ulicami Śledziogrodu często widzę pomiędzy dawnymi domami komunistyczny betonowy koszmarek. Dwa z ośmiu rogów Grunwaldu zamiast pięknych dziewiętnastowiecznych budowli noszą wielkopłytowe domiszcza. Przy placu Lotników pośród postkomunistycznych klocków wyrasta nagle jedna, jedyna kamienica - widać, że wyrwana z kontextu, że jej boczne ściany kiedyś wspierały się o boki sióstr - kamienic. Te wszystkie szare betony wyrosły w miejscach gdzie przedwojenne domy legły w gruzach pod bombami lub pod rozbiórkę na odbudowę Warszawy. Te betony to blizny i strupy na pokaleczonym ciele tego doświadczonego i umęczonego miasta.
Idąc ulicami Śledziogrodu często widzę pomiędzy dawnymi domami komunistyczny betonowy koszmarek. Dwa z ośmiu rogów Grunwaldu zamiast pięknych dziewiętnastowiecznych budowli noszą wielkopłytowe domiszcza. Przy placu Lotników pośród postkomunistycznych klocków wyrasta nagle jedna, jedyna kamienica - widać, że wyrwana z kontextu, że jej boczne ściany kiedyś wspierały się o boki sióstr - kamienic. Te wszystkie szare betony wyrosły w miejscach gdzie przedwojenne domy legły w gruzach pod bombami lub pod rozbiórkę na odbudowę Warszawy. Te betony to blizny i strupy na pokaleczonym ciele tego doświadczonego i umęczonego miasta.
piątek, 5 czerwca 2009
Grzech Boga
Bóg stworzył ludzi w idiotyczny sposób. Dał im ciała, które są uszkadzalne, chorowalne, torturowalne, dzięki nim można być uwięzionym, zgwałconym, męczonym, zniszczonym. Może go spotkać wypadek, choroba, osierocenie, starość, agresja, dyskryminacja, reżim, wojna. Każdy człowiek, którego spotykam, każde z 6 mld istnień na ziemi zaczęło się mękami porodu jakiejś kobiety.
Bóg, który wymyślił to w ten sposób, musiał mieć nad wyraz chore poczucie humoru.
Może po prostu jesteśmy jakąś beta-wersją, która jeszcze nie przeszła przez Quality Assurance? Poletkiem doświaczalnym z miliardów samoświadomych istnień? Albo przypadkiem puszczonym na produkcję niedopracowanym draftem?
To nie ludzie mają grzech pierworodny, immanentną wobec Boga winę. To Bóg ma winę wobec ludzi, że stworzył ich tak nędznie. Może się zresztą poniewczasie spostrzegł, że nie może cofnąć raz puszczonego w ruch mechanizmu, nie może odistnieć istniejącego, nie może uratować ludzi od cierpień. "Nie mogę ich ocalić - ale mogę zsolidaryzować się z nimi". I zstąpił na ziemię, stał się człowiekiem, wcielił się w jednego z nas - nie mogąc ludziom zrekompensować mizerii ich kondycji, przyjął ją na siebie. Jako Jezus doświadczył wysiłku, głodu, strachu, uwięzienia, poniżenia, męczarni, śmierci.
Jezus nie umarł aby "zadośćuczynić Bogu za grzechy ludzi". Przeciwnie. Umarł, by zadośćuczynić ludziom grzech, jaki popełnił wobec nich Bóg - stworzenie ich zdolnymi do cierpienia. I do zadawania cierpienia.
Ale nawet jeśli tak, Bóg przeprosił tylko połowę ludzkości. Mężczyzn. Bo nie doświadczył kondycji kobiety - męczarni ciąży, porodu i karmienia, przedmiotowego traktowania, upośledzenia społecznego, poniżenia za cenę przeżycia dla siebie i potomstwa, niewolnictwa - pełnej zależności materialnej i społecznej od ojca/brata/męża/syna.
Chyba że intuicja Iberoamerykanów o współodkupieniu przez Maryję jest trafna...
Anyway, nie pociesza mnie to nic a nic. Taki mam feler, że cierpienie innych, choćby byli Bogiem, nie poprawia mi nastroju.
Bóg, który wymyślił to w ten sposób, musiał mieć nad wyraz chore poczucie humoru.
Może po prostu jesteśmy jakąś beta-wersją, która jeszcze nie przeszła przez Quality Assurance? Poletkiem doświaczalnym z miliardów samoświadomych istnień? Albo przypadkiem puszczonym na produkcję niedopracowanym draftem?
To nie ludzie mają grzech pierworodny, immanentną wobec Boga winę. To Bóg ma winę wobec ludzi, że stworzył ich tak nędznie. Może się zresztą poniewczasie spostrzegł, że nie może cofnąć raz puszczonego w ruch mechanizmu, nie może odistnieć istniejącego, nie może uratować ludzi od cierpień. "Nie mogę ich ocalić - ale mogę zsolidaryzować się z nimi". I zstąpił na ziemię, stał się człowiekiem, wcielił się w jednego z nas - nie mogąc ludziom zrekompensować mizerii ich kondycji, przyjął ją na siebie. Jako Jezus doświadczył wysiłku, głodu, strachu, uwięzienia, poniżenia, męczarni, śmierci.
Jezus nie umarł aby "zadośćuczynić Bogu za grzechy ludzi". Przeciwnie. Umarł, by zadośćuczynić ludziom grzech, jaki popełnił wobec nich Bóg - stworzenie ich zdolnymi do cierpienia. I do zadawania cierpienia.
Ale nawet jeśli tak, Bóg przeprosił tylko połowę ludzkości. Mężczyzn. Bo nie doświadczył kondycji kobiety - męczarni ciąży, porodu i karmienia, przedmiotowego traktowania, upośledzenia społecznego, poniżenia za cenę przeżycia dla siebie i potomstwa, niewolnictwa - pełnej zależności materialnej i społecznej od ojca/brata/męża/syna.
Chyba że intuicja Iberoamerykanów o współodkupieniu przez Maryję jest trafna...
Anyway, nie pociesza mnie to nic a nic. Taki mam feler, że cierpienie innych, choćby byli Bogiem, nie poprawia mi nastroju.
Po owocach ich poznacie
Cholera, nie mogę przejść do porządku nad tą sprawą.
Taki pastor Phelps agituje przeciwko gejom, a kiedy na skutek takiej właśnie agitacji dwóch młodych ludzi bestialsko morduje rówieśnika, zamiast złapać się za głowę i powiedzieć "co ja narobiłem?" on im jeszcze organizuje demonstracje poparcia pod sądem i na pogrzebie ofiary, i próbuje zdobyć pozwolenie władz miasta na postawienie pomnika z napisem:
Matthew Shepard wstąpił do piekła 12.10.1998, za nieposłuszeństwo nakazowi Boga: "Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!" Księga Kapłańska 18, 22
Jezus mówił: Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po ich owocach. (Ewangelia Mateusza 7, 14-15)
Etykiety:
etyka,
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
queer,
religia,
społeczeństwo,
śmierć
środa, 3 czerwca 2009
Jezus kocha gejów
"Tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi" (Izajasz 52,14). Przypadkowy rowerzysta, który 07.10.1998 roku jechał drogą przez Sherman Hills w stanie Wyoming, myślał w pierwszej chwili że mija stracha na wróble - a naprawdę był to Matthew Shepard, wciąż przywiązany do płotu w miejscu gdzie kilkanaście godzin wcześniej, nasyciwszy się jego cierpieniem zostawili go oprawcy. Na wiki jest napisane, że jego twarz była cała pokryta krwią, oprócz miejsc gdzie krew spłukały jego własne łzy.
Jezus przyszedł na świat by głosić dobrą nowinę miłości. Nigdy nie nawoływał do przemocy, do narzucania siłą swoich przekonań. A przecież mógł zaprowadzić własny porządek - uwielbiały go tłumy, wręcz przed nimi uciekał, gdy po rozmnożeniu chleba chcieli go obwołać królem. (Ewangelia Jana 6, 15). Nienawiść ludzka sprawiła, że zamęczono go na krzyżu, tak że "nie przypominał człowieka". Dwa tysiące lat później dwaj wyznawcy Jezusa, powołując się na jego wolę, zainspirowani słowami swego pastora ("Bóg nienawidzi pedałów"), porywają niewinnego, nie znanego im człowieka i pastwią się nad nim tak, że umiera od zadanych mu ran.
Tylko dlatego, że jest to ktoś, kto gdy kocha, to kocha drugiego chłopca.
Nie potrafię zrozumieć takiej agresji, takiej nienawiści. Potrzeby zadawania cierpienia, niszczenia ciała nie potrafię zrozumieć.
W Biblii jest mnóstwo "boskich nakazów", o których współcześni interpretatorzy mówią, że miały znaczenie historyczne, odzwierciedlały ówczesną obyczajowość itd. Od nakazu składania ofiar z tłuszczu zwierząt, obmywania się po miesiączce czy stosunku wodą zmieszaną z popiołem z czerwonej krowy, niejedzenia zwierząt uduszonych czy należących do określonych gatunków. Nawet słowa Pawła z Tarsu, że kobiety mają w kościele mieć przykrytą głowę i nie wolno im przemawiać, komentuje się, że nakaz ten "winien być interpretowany w duchu ówczesnej epoki" (przypis do Biblii Tysiąclecia, List do Koryntian 14,34-35). W tym samym texcie Paweł stwierdza że miłość między mężczyznami to obraza boska (Kor 6, 9). Dlaczego katolicy i część protestantów nadal powołują się na te słowa, lekceważąc pozostałe? Jakżeż to głęboko ludzkie: swoim własnym fobiom i fixacjom dopisać boską legitymizację. I już wtedy możemy zabijać i torturować tych, którzy kochają nie tak, jak my uważamy za jedynie słuszne. Przecież sam Bóg nam sprzyja.
"Bóg nienawidzi pedałów" z podanym adresem biblijnym. Wnuk Pastora Bena Phelpsa, lidera pikiet poparcia dla morderców Matthew
A przecież chrześcijanie twierdzą, że Bóg jest dobrym ojcem. "Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił" (Księga Mądrości 11, 24). Jeśli Bóg istnieje, i rzeczywiście jest Miłością, to kocha tych, którzy kochają zgodnie z tym, jak zostali stworzeni. Tymczasem Kościół Katolicki twierdzi (Katechizm, punkt 2359), że ludzie homosexualni mają obowiązek "żyć w czystości", czyli w celibacie. Jeśli rzeczywiście Bóg tego wymaga, jeśli jest sadystą, który stwarza gejów tylko po to by całe życie cierpieli w samotności, nie realizując się w miłości - to ja przez takiego Boga nie chcę być zbawiona.
Etykiety:
etyka,
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
queer,
religia,
społeczeństwo,
śmierć
Subskrybuj:
Posty (Atom)