- Od teraz będziecie brać udział w starannie zaplanowanych, zaaprobowanych przez Ministerstwo lekcjach obrony przed czarną magią. Słucham?
- Tu nie ma nic o używaniu zaklęć obronnych?
- Używanie zaklęć? No cóż, nie potrafię sobie wyobrazić dlaczego mielibyście używać zaklęć w mojej klasie.
- Nie będziemy używać magii?
- Będziecie się uczyć o zaklęciach obronnych w bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób.
- I na co to komu? Jak zostaniemy zaatakowani, to nie będzie pozbawione ryzyka!
- Uczniowie mają podnosić rękę jeśli chcą coś powiedzieć na mojej lekcji! Taki jest pogląd Ministerstwa, że wiedza teoretyczna będzie wystarczająca abyście zdali egzaminy, które, koniec końców, są tym, o co chodzi w szkole.
- A jak teoria ma nas przygotować na to, co jest poza szkołą?
- Moja droga, poza szkołą nic nie ma.
To jest właśnie to, co tłumaczyłam kiedyś zadufanym w sobie przedstawicielom miejskiego wydziału oświaty na spotkaniu przedstawicieli IT, miasta i szkolnictwa. Ludzie z biznesu od dwóch godzin mówili, że szkoła i uczelnia nie tylko nie daje absolwentom wiedzy zawodowej, i że z tym się już pogodzili, że pracowników szkolą sami; ale nie daje im nawet wiedzy ogólnej o świecie, znajomości języka, orientacji czym jest PIT a czym VAT. Pani urzędniczka zabrawszy głos wygłosiła najpierw obowiązkową laudację na temat dyrektorki wydziału (tak jak kiedyś w każdej pracy naukowej musiał być co najmniej jeden cytat z Lenina) i powiedziała, że przecież szczecińska oświata ma wspaniałe osiągnięcia, bo uczniowie wygrywają olimpiady i dostają dobre stopnie z examinów końcowych. Wstałam wtedy i mówię, że funkcjonariusze oświaty nie wychodzą z zamkniętego pudełka swych szkół: przekazują szkolną wiedzę, którą sprawdzają szkolnymi examinami i wystawiają za to szkolne stopnie. A potem taki kandydat wychodzi na zewnątrz i oblewa examin życia na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej: nauczył się bowiem mnóstwa rzeczy, ale nic, co by mu się przydało w życiu.
Ale zdał był maturę, bo o to chodzi w szkole. A poza szkołą nic nie ma. Ta powyższa scena z "Zakonu Fenixa" jest genialna.
I jeśli ktoś ma wątpliwości, to musi podnieść rękę, żeby móc je wyrazić. W razie czego, nie udzieli mu się głosu. Regulamin: pkt 1. - nauczyciel ma zawsze rację. Pkt 2. Gdyby nie miał racji, patrz pkt. 1.
Poza szkołą nic nie ma. Poza Kościołem nie ma zbawienia. Poza Matrixem nic nie istnieje, a on bardzo się stara, by zniewoleni przez system nie dowiedzieli się o tym. Pisałam już o tym tutaj.
Harry tłumaczył to potem na pierwszym spotkaniu Armii Dumbledora - grupy uczniów, których podjął się sam uczyć praktycznej obrony przed czarną magią:
- Stawienie czoła temu w prawdziwym życiu jest inne niż w szkole.
W szkole, jeśli popełnisz błąd, możesz po prostu spróbować zaliczyć jutro.
Ale na zewnątrz... jeśli jesteś o krok od śmierci, bo ktoś chce cię zabić.... albo patrzysz, jak przyjaciel umiera na twoich oczach... Nie macie pojęcia, jak to jest.
W naszych realiach na szczęście nie jest aż tak drastycznie. Nie chodzi o śmierć, ale o życie. By szkoła spełniała hasło tak dumnie widniejące na budynku rektoratu US: "Uczymy się dla życia, nie dla szkoły". Wypisane jest po łacinie, i dobrze, bo chodnik w tym miejscu byłby obsikany ze śmiechu, gdyby ludzie to rozumieli. Z takiego naprawdę gorzkiego śmiechu.
Szkolnictwo ogólne na poziomie podstawowym i średnim, takie jak je teraz mamy, powstało dwieście lat temu by wyposażać młodzież w wiedzę potrzebną do życia. I skostniało w ministerialnie-zaakceptowanym schemacie. Świat zmienił się od tamtego czasu drastycznie, a dzieci nadal walą pamięciówę: historia... geografia... biologia... O podstawach prawa pracy uczą się w inspektoracie lub w sądzie, proste podatki i PIT robi za nich xięgowa której muszą płacić, bo nie nauczyli się tego w szkole. Wybór kredytu robi za nich biuro finansowe, oczywiście nie za darmo. Jeśli potrafią znaleźć informacje w internecie, a potem je ocenić i zweryfikować, to na pewno nie jest zasługa ich nauczycieli. Świat w którym funkcjonują na codzień ogarniają przy pomocy płatnych specjalistów, ale w szkole zajmowali się stolicami krajów latynoamerykańskich i układem krwionośnym żaby.
Przyjaciółka, xięgowa, mówiła mi że praktykanci z US, po 4 latach studiów na kierunku rachunkowość, przychodzą do kancelarii podatkowej na praktyki i nie tylko nie potrafią xięgować. Oni nie potrafią nawet liczyć procentów.
Źródło: Demotywatory |
To, że (bieżące) wykonanie jest złe nie neguje sensu edukacji - ani nawet edukacji w tej formie - w całości. Używasz trochę argumentu "mieszkajmy w namiotach, bo budowlańcy masowo partaczą murowanie domów".
OdpowiedzUsuń@Rozie, W którym miejscu Pacia używa tego rodzaju argumentu? Ja jej wypowiedź rozumiem tak:
Usuń"edukowanie, scholaryzacja, etc. stały się dzisiaj wartościami autotelicznymi."
Nauczanie stało się wartością samą w sobie, często przy zupełnym braku zrozumienia jego pierwotnej roli.
Jeśli Twoim zdaniem Pacia neguje sens edukacji, to co takiego robi afirmowany Harry Potter w przytoczonym fragmencie o Armii Dumbledore'a? - moim zdaniem to samo co Salman Khan w swojej Khan Academy.
IMO Paci nie chodzi o to, by nie edukować, lecz by scholaryzacji nie fetyszyzować.
@Pacia, może faktycznie napiszesz w końcu coś konstruktywnego, skoro tyle już zdekonstruowałaś w tym cyklu? ;)
Rozie, jest dokładnie tak, jak pisze Kazik.
Usuń1. Pierwsze i najważniejsze - podtytuł (don't be fool...).
Usuń2. Widzę ogólną negację sensu nauki biologii i geografii. Historię akurat zdzierżę, że zbędna (choć może być ciekawa), bo sposób dojścia do danego punktu nie ma specjalnego znaczenia dla stanu obecnego i przyszłego.
3. Ostatnie zdanie o praktykantach.
A nauka wypełniania PIT w szkole to IMO strata czasu. PITy się zmieniają. Zasady rozliczania podatku się zmieniają. I podatki są takim samym bytem dla siebie samych, jak opisywana sytuacja. Tak, uważam system podatkowy za stanowczo zbyt skomplikowany. Za sprawą samego projektu i ilości wyjątków.
Sorry Rozie, ale w jednym komencie mówisz to, a w innym co innego. Odnośnie Polibudy popierasz "uczenie się uczenia" a co do wypełniania PITów nie. A człowiek który już miał do czynienia z PITami szybciej ogarnie nawet zmieniony PIT niż ten co styczności nie miał.
UsuńAd 2. nie mówię o ogólnej, ale o pamięciówie.
Ad 1. tytuł ma prowokować - mam trochę tej żyłki dziennikarskiej.
Sorry ale wydaje mi się że kłócisz się dla samego kłócenia a na to szkoda mi czasu.
Pacyfka,
OdpowiedzUsuńTemat poruszany przez Ciebie jest dla mnie bardzo istotny i podobnie jak Ty widzę różne problemy i wady systemu edukacji. Aby jednak przejść od diagnozy problemu do rekomendacji działań będących w naszym zasięgu - co radziłabyś w tej sytuacji rodzicom dzieci w wieku szkolnym?
Pozdr.
Marek
A widzisz. Kiedy podejmowalem ten temat po kilku latach stopniowej degeneracji programow nauczania w SLO to wszyscy mnie wysmiewali, bo one sa takie praktyczne i autorskie i alternatywne wobec programow szkol panstwowych. Otoz nie, byly dokladnie takie same. Jak wiesz, w trzeciej klasie zmienilem liceum i mialem okazje do smutnej satysfakcji z tego, ze mialem racje. W panstwowych szkolach jednak na szczescie takze znajduja sie pasjonaci majacy zlew na program i robiacy swoje.
OdpowiedzUsuńKuba
Wiesz co Kubo - mi właśnie SLO dało bardzo dużo nie ze względu na wiedzę, co na to o czym pisze poniżej Asia - możliwość zadawania pytań i kwestionowania otrzymanych odpowiedzi. Dlatego ze wszystkich etapów edukacji jakie przeszłam cenię właśnie ten. Nie ze względu na program, ale cały model relacji i wizję świata, jaka za nim stała.
UsuńNo ale to nie była szkoła państwowa.
Rozie mistrz! :]
OdpowiedzUsuńKiedy mój znajomy, człowiek dość ekscentryczny i zawsze wędrujący gdzieś obok mainstreamu, a nawet w przeciwną stronę, mieszkając w jednym z krajów europejskich oznajmił, że sam będzie uczył swoje dzieci bo nie ufa szkole (chodziło o zaufanie nie tylko edukacyjne, ale tez obyczajowe) najpierw pomyślałam "no, kolejne dziwactwo".. ale dziś jestem gotowa przyznać mu rację i gdyby nie to, że samemu trudno zorganizować edukację dla swoich dzieci dawno robiłabym to, co on wtedy...
OdpowiedzUsuńI wcale nie twierdzę, że wiedziałabym najlepiej czego je nauczyć, albo jak to zrobić, ale sam fakt interakcji innej niż ławki-dzieci/pani-biurko, możliwość zadawania pytań bez stresu, możliwość wiązania różnych dziedzin wokół jakiegoś problemu, a nie rozdziału do zaliczenia to zupełnie inny efekt..
Szkoła w obecnej formie daje jakąś wiedzę (zazwyczaj nie powiązaną ze sobą, mało potrzebną i nieugruntowaną), ale przy okazji zabija ciekawość świata, uczy spełniania oczekiwań nauczycieli i systemu zamiast własnych, wprowadza w koleiny, którymi się potem podąża nierzadko bez refleksji czy życie tak właśnie miało wyglądać...
Paciu masz "słuszną rację" ;)
Kiedy mój znajomy, dość ekscentryczny i podążający zawsze gdzieś obok mainstreamu, a nawet w przeciwnym kierunku, mieszkając w jednym z krajów europejskich oznajmił, że sam będzie uczył swoje dzieci bo nie ufa szkole (chodziło o zaufanie edukacyjne, ale i etyczne) pomyślałam najpierw "no, kolejne dziwactwo", a dziś jestem gotowa przyznać mu rację...
OdpowiedzUsuńNie twierdzę, że wiem najlepiej czego i w jaki sposób nauczyć moje dzieci, żeby skorzystały z tej wiedzy w życiu, ale sam fakt relacji innej niż dzieci-ławki/nauczyciel-biurko, możliwość zadawania pytań bez stresu, wiązania różnych dziedzin wokół problemu, a nie odhaczanie kolejnego rozdziału daje zupełnie inny efekt.
Szkoła przekazuje jakąś wiedzę (często są to niepowiązane ze sobą zagadnienia, mało potrzebne, nieugruntowane, wyuczone, a nie zrozumiane), ale zabija ciekawość świata, uczy spełniania oczekiwań nauczycieli i systemu, a nie własnych, wprowadza w koleiny, w których potem życie się toczy, a refleksja nad tym, czy tak właśnie miało się toczyć przychodzi późno, albo wcale.
Posyłamy dzieci do szkoły bo albo nie widzimy problemu, albo nie mamy pomysłu/możliwości zorganizować edukacji inaczej bo pracujemy, bo brakuje nam przygotowania dydaktycznego (albo myślimy, że nam brakuje) bo trzeba by się skrzyknąć w większą grupę i podzielić się kompetencjami, bo trzeba zapewnić dzieciom możliwość zdania egzaminów z tego, czego wymaga państwo. Ale to nie znaczy, że robimy dobrze.
Paciu, masz "słuszną rację":)...
Wyczuwam Paciu w tych wszystkich wypowiedziać jakąś głęboko donoszoną traumę oświatową...
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle - to kto to jest niejaki Harry Potter. To członek jakieś kapeli może??? I czy faktycznie jest on autorytetem?
wakacyjne przelotne pozdrowienia
koteg
Harrego Pottera czytałem tylko pierwszą część "Kamień filozoficzny". Nie podobała mi się. Straszliwe tam podziały na urodzonych magików i upośledzoną, odrażającą resztę, która nawet nie ma szans stać się lepszą. Eskapizm to główny dukt tej opowieści.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to od początku tych edukacyjnych rozważań chciałem zabrać głos, ale nie bardzo mi się myśli składały. Czułem jednak podskórnie, że nieco inny mam stosunek. Że nie po to szedłem na studia, by być Gatsem, Jobsem czy inszym podobnym. I chociaż nie jestem dumny i nigdy nie byłem ze swojego wyboru, to zaczynam dostrzegać liczne plusy obranej drogi przez zupełnie niepraktyczne nauki pobierane na wrocławskiej polonistyce.
Trafiłem dzisiaj na tekst, który do pewnego momentu odpowiada moim widzeniom. Wyciąłbym tylko ostatnie 2 punkty wyliczanych profitów:
http://szopa.natemat.pl/24249,5-powodow-dla-ktorych-warto-isc-na-studia