Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

niedziela, 8 stycznia 2012

Wolna do pracy (czasami)

Gdy moje dziecko miało trzy i pół roku, pierwszy raz od jego urodzenia byłam w pracy po godzinach, do 23:45.

Pamiętam że w intelektualnych dyskusjach w duszpasterstwie akademickim często poruszano problem relacji religii i wolności. Młodzieży pytającej dlaczego Kościół wystosowuje tyle zakazów i nakazów, odpowiadali duchowni, że ich wątpliwości to objaw niedojrzałości i roszczeniowej postawy, bo zamiast "wolności-od" należy szukać "wolności-do". "Wolność do" miała obejmować głównie postawy propagowane przez organizatorów, tak jak poświęcenie dla bliźniego lub płodzenie dużej ilości potomstwa oraz rezygnacji z rozwoju zawodowego na rzecz wychowania (oczywiście to ostatnie wyłącznie przez kobiety).

Kościół katolicki jednakowoż, w przeciwieństwie do protestanckich, marnie wspiera etos pracy. Praca w naszym kraju to synonim udręki i zniewolenia, czego wyrazem są takie nacechowane określenia jak "zatrudnienie" i "zwolnienie", "dni wolne od pracy". 

Praca po godzinach, czy też ogólniej - wolność zadecydowania, w jaki sposób spędzi się wieczór, to ciężko osiągalny luxus; zarazem tak banalny, powszedni i niezauważalny dla ludzi wolnych-od-dzieci. Kiedy jest się kobietą-matką-pracownikiem, być w pracy o 23:45 to luxus. Siedząc w ciepłej ciemności biura, w złotawym kręgu światła rzucanym na biurko przez lampkę, tworząc rzeczy potrzebne ludziom, czułam się człowiekiem wolnym. To chyba była ta wolność-do: wolność DO pracy.

7 komentarzy:

  1. To, czy pobyt w pracy o 23:45 (gdy jest się kobietą-matką-pracownikiem) stanowi luxus, zależy w dużej mierze od charakteru tej pracy. Pani zasuwająca na kasie w Tesco raczej się z Tobą nie zgodzi. Poza tym, tak mi się widzi, że przynajmniej jednym z komponentów przeżywanego przez Ciebie błogostanu była wolność OD zajmowania się dzieckiem. Pragnę zaznaczyć, że nie potępiam (znanych z autopsji) tęsknot rodziców za stanem bezdzietności. Są chyba zjawiskiem dość powszechnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm - kilkadziesiąt lat już przepracowałem czasami nawet w miejscach, które bardzo lubiłem, w pracy która dawała mi satysfakcję i dochodzę do wniosku, że pozostawanie "po godzinach" w pracy skażone jest pewnym grzechem pierworodnym (pozostając w retoryce biblijnej). Albo faktycznie uciekamy w ulubioną pracę, aby nie siedzieć w lubianym raczej mniej domu (w pojęciu szerokim, w tym także i dzieci oraz rodzina bądź ich przeraźliwy brak...), albo... mamy pracę tak kiepsko zorganizowaną, że nie "wyrabiamy" się z nią w ciągu normalnego 8-godzinnego dnia pracy. Dziś uwielbiam siedzieć w pracy, ale nie za długo, a potem - po robocie - oddać się swoim rozlicznym pasjom. W ten sposób nie męczę się zbytnio, ładuję akumulatory, dla kolejnego dnia swojej ulubionej, dającej korzyści innym pracy :). koteg

    OdpowiedzUsuń
  3. Cyt. "odpowiadali duchowni, że ich wątpliwości to objaw niedojrzałości i roszczeniowej postawy(...) "Wolność do" miała obejmować głównie postawy propagowane przez organizatorów, tak jak (...) rezygnacji z rozwoju zawodowego na rzecz wychowania (oczywiście to ostatnie wyłącznie przez kobiety)."

    I to Aleksander Klima OP?!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja siedząc w pracy o 23:45 a czasem 02:30, a nawet o 05:30 myślę sobie, że chciałabym decydować o tym co robię w nocy (dodam, że taka praca- dyżuruję bo na tym polega praca w zespole, że trzeba się dzielić tą radosną pracą w nocy..).

    Kiedyś, po powrocie ze szkolenia w niedługim czasie miałam dyżur. Grześ opowiedział mi potem rozmowę z Natką, wówczas około 3-letnią, która powiedziała "nie lubię mamy bo mamy nie ma"...

    Bycie matką to nieustanny kompromis pomiędzy wolnością, odpowiedzialnością moim "prawem do", dziecięcym "prawem do", różnie to wychodzi w ostatecznej kalkulacji, ale warto myśleć, co chcemy uzyskać w efekcie (tzn jak ułożymy kolejność celów ;) Z drugiej strony miło czasem o 23:45 robić coś, na co właśnie ma się ochotę wiedząc, że dziecko bezpiecznie śpi ;)

    Joasia

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy nie ma w domu dzieci, to jesteśmy niegrzeczni... :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaremo:
    niestety też. Co prawda nie pamiętam za bardzo kazań autorstwa Alexa K. OP które by poruszały ten temat, ale to właśnie on zaopatrywał nas w xiążki niejakiego Jacka Pulikowskiego i kazał je czytać w ramach przygotowania do małżeństwa. Zresztą w Bazylice pod Blachą Pulikowski wielokrotnie korzystał z ambony i mikrofonu do głoszenia swoich poglądów :-( Dla przypomnienia, jego wizja jest taka: kobiecie nie wolno pracować zawodowo, ma ona rodzić i zajmować się dziećmi (co najmniej trójką!) także po tym jak pan mąż wróci z pracy, oczywiście parujący obiad powinien wjeżdżać na stół w momencie gdy on przekracza próg...
    Można poczytać więcej o Pulikowskim na moim blogu

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak sobie myślę, że jak już zrobię ten doktorat i zatrudnią mnie może na jakiejś uczelni.. to moja praca nigdy nie będzie w godzinach, po godzinach... :) Dobrze to czy źle? Wolność od czy do?:)
    Ale bardzo mi się podoba Twój wpis... znam tak niewielką grupę osób, która jest ze swojej pracy zadowolona, która zostanie po godzinach nie traktowałaby jak kary i rozumiała, że żeby żyć w szczęśliwym, związku, rodzinie, domu, trzeba również dużo dbać o własne szczęście, zamiast być wiecznym męczennikiem.

    OdpowiedzUsuń