"Ludzie są bardzo, bardzo dziwni" powtarzałam w myślach słowa Małego Xięcia, i rzeczywiście czułam się jak na jakiejś obcej planecie.
Ze wszystkich kierunków dobiegały mnie wrzaski przerażonych ludzi. Nietypowe, iż ludzie ci doznawali strachu nie tylko na własne życzenie, ale i za własne dobrowolnie wydane pieniądze. Czy też zazwyczaj - za pieniądze własnych rodziców.
Jakiemuż terrorowi musieli zostać poddani owi rodzice, zapewne ciężko i uczciwie pracujący, że zgodzili się pokonać drogę, zużyć czas i owoce swej pracy, by zapewnić sobie chwilę spokoju w momentach, gdy ich latorośle doznawały owego jakże pożądanego strachu, wywołanego niestandardowym drażnieniem błędnika. Ludzkie szczenięta łakną intensywnych, prostych, wyraźnych, niewyrafinowanych bodźców; tylko takie są w stanie zaspokoić ich prymitywne układy nerwowe.
Szczenięta owe, najczęściej niecierpliwiące się w ćwierć minuty, potrafiły stać wytrwale pół godziny i dłużej w kolejkach do atrakcji, których czas trwania nie przekraczał zazwyczaj 60 sekund.
I ja znalazłam się na jednej z nich, myśląc sobie: "uwielbiam samoloty, a najbardziej starty i lądowania. To przecież coś podobnego". Nic błędniejszego. W żadnym samolocie nie zdarzyło mi się latać w korkociągu nogami do góry. Najbardziej popieprzony ze znanych mi wytworów technologii nazywa się "Limit" i jest najwyraźniej dziełem samego Szatana.
Z drugiej strony: nerdy na wesołym miasteczku:
- A tam, przecież to jest wszystko wyliczone.
Z trzeciej: motocykliści:
- Ja jednak za wolno jeżdżę moją Hondą.
Po paru godzinach szwendania się po tym dziwnym miejscu i omijania atrakcji oznaczonych na mapie jako "Xtreme" potrzebowałam znaleźć Lilę. Gdy odebrała, jej głos brzmiał jakby stało się coś strasznego.
- Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku - odpowiedziała słabiutko, a mi w głowie z prędkością światła przemknęły wszelkie możliwe warianty ostatecznego krachu. Np. że właśnie dostała telefon że wyrzucono naszą 40-osobową zakładową wycieczkę z hotelu. Że knajpa w której mamy kolację została umówiona nie na ten dzień co trzeba i nie może nas przyjąć. Że zdjęto autostradę i ekipa będzie wracać do domu dwa dni a nie parę godzin.
- A co się stało? - zapytałam niepewna czy chcę usłyszeć odpowiedź.
- Właśnie przeciągnęli mnie przez jakieś kolejne diabelstwo - rzekła Lila. Później dowiedziałam się że właśnie zsiadła z piekielnego Limita.
Jako że koledzy byli zdecydowani zmusić Lilę do wsiąścia na następne coś, pospieszyłam jej z odsieczą. Gdy tam dotarłam, stali już w długiej kolejce wewnątrz płotków, pod żółto malowanym helikopterem "Race Control" i obiecywali, że jeśli Lila przejedzie jeszcze to, dadzą jej już spokój i do końca dnia będzie mogła chodzić po ziemi z prędkością nie przekraczającą 6 km/h.
Nie tylko nie uratowałam Lili, ale jeszcze sama padłam ofiarą firmowych extremistów. Bo w sumie, czego ja bym dla nich nie zrobiła? Niczym owieczki na rzeź prowadzone wsiadłyśmy do czegoś, co na samym starcie przyspiesza do 100km/h w 2,4 sekundy, aczkolwiek na szczęście już po niecałej minucie mogłyśmy z tego zsiąść.
W tym momencie zadzwonił Dziuny. Miałam we krwi tyle odrazyny, że nie pamiętałam tego dialogu, dopiero parę godzin później przypomniał mi go któryś z obecnych przy tym ludzi, zszokowany że potrafię wymówić takie wyrazy.
- Halo?
- Gdzie jesteś?
- Przy jakimś kurestwie.
- A jak to działa?
- Jak kolejka szwajcarska, tylko zapierdala pięć razy szybciej.
W ciągu następnych kilkudziesięciu minut jednakowoż zaobserwowałam dziwne zjawisko. Ogarniała mnie coraz silniejsza i wyraźniejsza pokusa, żeby tam wrócić. Po jakimś czasie "i chciałabym" stało się silniejsze od "i boję się" i naraz byłam znów wpięta w pasy tego urządzenia, zwanego Desert Race, tym razem kumple przyprowadzeni tam przeze mnie, a nie odwrotnie.
Nie opowiem wam, jak to było i dlaczego tak było. Bo to się nie da. Rzeknę tylko, że po zsiąściu gnaliśmy sprintem pomiędzy płotkami z powrotem do wejścia, żeby jak najszybciej polecieć znów. W którymś momencie człowiek z obsługi nas wyczaił i jak nie było kolejki, przepuszczał nas przez furtkę między strefą arrival a departure, żebyśmy nie musieli biegać wokoło. No i jeździłam na Desert Race w kółko, aż do zamknięcia całej tej imprezowni.
Kiedy pracowałam w szkole specjalnej, przychodziłam do gabinetu pani pedagog i często bawiłam się klockami, przeznaczonymi do terapii upośledzonych dzieci. Jola mówiła mi wtedy: "Dopieść swoje wewnętrzne dziecko."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz