Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

niedziela, 22 lipca 2012

Tworzyć, czy zakuwać? (Don't be fool, quit the school, 3)

Joanna Newsom
And I go where the trees go
And I walk from a higher education

And it beats me, but I do not know
It beats me but I do not know
I do not know
 

I podążam ścieżkami drzew
I odchodzę od wyższego wykształcenia

To uderza we mnie, ale ja o tym nie wiem,
uderza we mnie, ale o tym nie wiem,
nie wiem o tym


Joanna Newsom
Joanna Newsom. Najwspanialsza śpiewaczka-harfistka. Porzuciła studia, by zająć się swoją muzyką. I chwała jej za to. Że nie dała się zmanipulować, temu pobrzmiewającemu w cytowanej piosence głosowi rozsądku czy rodzica, który jej mówił, że to co robi, robi ze szkodą dla siebie. Jej decyzja była z pożytkiem dla ludzkości, dla nas, dla ogólnie pojętej kultury światowej. Bo dzięki temu, że nie marnowała czasu na uczelnię, miała go więcej by tworzyć, a my teraz możemy doznawać extazy na jej koncertach, słuchając jej płyt. LP "Milk-eyed mender" ukazał się, gdy miała 22 lata.

Steven Wilson (Blackfield, Porcupine Tree)
Moja największa miłość muzyczna obecnie to Blackfield, czyli duet Steven Wilson - Aviv Geffen. Przepiękna mroczna dusza, Steven Wilson, znany najbardziej jako założyciel Porcupine Tree, wokalista, gitarzysta i autor utworów tego zespołu, jest samoukiem. Samodzielnie nabył biegłości w grze na gitarze, klawiszach, harfie i kilku innych instrumentach, w inżynierii dźwięku, produkcji muzycznej, a ja nie wyobrażam sobie mojej audiosfery bez tych cudowności, które wyszły spod jego ręki.

Joseph Gordon-Levitt
Joseph Gordon-Levitt. Na scenie od czwartego roku życia. Grał w filmach nieprzerwanie jako dziecko, nastolatek, dorosły. Mając lat 23, rzucił studia na Colombia University, by się znów skoncetrować na pracy w filmie. I chwała mu za to; po paru latach ograniczonej aktywności, właśnie gdy odszedł z uczelni, stworzył wspaniałą rolę w przerażającym Misterious Skin, a zaraz potem jeszcze lepszą w Brick. Fascynujący jako aktor i jako człowiek. Potrafi przekonywująco zagrać KAŻDY charakter. Jak dla mnie największy wymiatacz aktorstwa ever.

Jacek Dukaj
Jacek Dukaj - godny następca Stanisława Lema, mistrz science-fiction. Ma 38 lat, a stworzył już niesamowitą ilość najwyższej próby xiążek. Studiował na UJ, ale szybko przestał, i chwała mu za to. Gdyby tracił czas na uczelniane pierdoły, być może mielibyśmy o kilka jego arcydzieł mniej. A nie wyobrażam sobie mojej logosfery bez "Katedry", "Perfekcyjnej Niedoskonałości" i reszty.
Tomek Bagiński i ja :-)
foto: Tomasz Świerczyński, Luminance Studio (dzięki!)
"Katedra" Jacka Dukaja zainspirowała Tomka Bagińskiego do stworzenia animowanej "Katedry". Film, który przez trzy lata chłopak z Białegostoku samodzielnie robił po pracy na firmowych kompach, w którym cała animacja powstała dzięki niesamowitej wytrwałości jednego człowieka, zdobył nagrody na branżowych przeglądach i został nominowany do Oscara. A dla mnie był najbardziej wstrząsającym, najdogłębniej poruszającym artystycznym przeżyciem jakie kiedykolwiek zostało mi dane. Więc chwała tobie, Tomku Bagiński, że rzuciłeś stołeczną polibudę by zająć się robieniem filmów.


Łona. Fot. Pacia

Łona, i tobie chwała za to, że nie posłuchałeś mamy, której perswazje przytoczyłeś w piosence Raperzy są niedobrzy:

Słuchaj co mówię , przecież jestem twoją matką
Nie zaprzeczysz faktom, to najzwyklejsze szczeniactwo

Rzuć to, zajmij się wreszcie edukacją
Synu, zajmij się czymś, słyszę codziennie od nowa
A ja nie narzekam mamo na brak zainteresowań
Cieszę się, widząc twoją troskę o moją przyszłość
To nie jest sposób mamo, by nawiązać dialog
Jeszcze nikomu się to siłą nie udało
Porozumienia zero
Stosunki między nami, jak 10 lat temu między jedną i drugą Koreą

Dzięki twej asertywności i sile woli mamy dziś w szczecińskiej i polskiej kulturze zbiory najcelnieszych i najgenialniej wyrażonych obserwacji psychologicznych i społecznych - twoje płyty. (Tutaj pisałam już za co kocham Łonę - za geniusz i skromność, za złośliwość i delikatność...)


Na koniec jeszcze raz przepiękna Joanna:

And you laws of property
Oh, you free economy
And you unending afterthoughts
You could've told me before

Never get so attached to a poem

You forget truth that lacks lyricism
Never draw so close to the heat
That you forget that you must eat.


I wy, prawa własności,
ty, wolny rynku,
i wy niekończące się reflexje a posteriori
trzeba było mi wcześniej powiedzieć

Nigdy nie przywiązuj się tak do wiersza
by zapomnieć prawdę pozbawioną liryzmu
nigdy nie daj się wciągnąć w żar
tak bardzo że zapominasz że musisz jeść.

Jak widać na powyższych przykładach, da się mieć co jeść tworząc z pożytkiem dla ludzkości sztukę najwyższej klasy, nie ukończywszy jednakowoż w tym celu ostatniej klasy.

Zawsze warto być najpierw wiernym sobie.

17 komentarzy:

  1. Kolejny przykład - jeden z gitarzystów zespołu Metallica nie zna nawet dobrze nut. (James Hetfield - ale nie jestem pewien). Nie ma nawet muzycznego wykształcenia, a jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych gitarzystów świata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swój dyplom powiesiłam nad kiblem. W ramce z tutek od srajtaśmy. Potem wylądował w kartonie, nawet takiego miejsca szkoda mi było na niego.

      Nad biurkiem możesz wieszać co chcesz, ale wierz mi - miejsce za tym biurkiem dostałeś z zupełnie innych względów. Nie z uwagi na ten papier, ale zawartość czaszki. AKurat ja coś wiem na ten temat.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Filusie - muszę Cię rozczarować.
      Wszyscy absolwenci bez doświadczenia, którzy do nas przychodzili, podobnie jak studenci/praktykanci - byli przez nas przez parę miesięcy szkoleni (nazywało się to wdrożeniem), zanim zaczęli de facto produktywnie pracować.
      Każdy z nich zatem przyjmowany był do pracy nie ze względu na wiedzę wyniesioną z uczelni - bo ta była do naszych zadań nieprzydatna albo dawała co najwyżej pewne podstawy na których bazowało wdrożenie - ale ze względu na POTENCJAŁ. Czyli - inteligencję, pasję, zapał, dobre chęci. O tej zawartości czaszki mówię i naprawdę nie wierzę by jej źródłem miała być uczelnia.

      A to co piszesz na końcu - o wstydzie - świadczy o tym, że niestety nie potrafiłam Ci wyłożyć moich intencji, pisząc posty o systemie edukacji. Bo naprawdę nie o to mi chodzi. Ja zmarnowałam pięć lat na studia ale nie uważam by był to powód do wstydu. Wiem, że są tacy co swoje studia cenią, i fajnie, przynajmniej nie mają poczucia zmarnowanego czasu. I w ogóle piszę to wszystko z myślą o obecnych uczniach szkół średnich i ich rodzicach, a nie o tych, którzy już skończyli uczelnie, dla nich to musztarda po obiedzie, podobnie jak dla mnie ta świadomość przyszła zbyt późno.

      Usuń
    4. Ciekawe ile trwałoby wdrażanie ludzi po podstawówce, nie po studiach... Przykład, który podajesz świadczy jedynie o tym, że bezpośrednio po studiach nikt nie jest w 100% gotowy do każdej pracy. I to jest oczywiste. Natomiast czas potrzebny na wdrożenie zwykle jest znacznie niższy dla ludzi po studiach. I IMO zwiększa potencjał pracownika i zdolność adaptacji do różnych zadań.

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Wybacz Filusie, ale co do twojej inteligencji mam odmienne zdanie. Zawdzięczasz ją zapewne materiałowi genetycznemu, a ten Rodzicom. Uczelnia to tylko lukier na ciastku.

      Nie chodzi o pochwałę samouctwa ale o walkę z "religią" edukacji. Z przekonaniem o jej niezbędności. Jak ktoś chce marnować czas na to - jego czas. Tylko niech potem nie płacze "nie po to pięć lat studiowałem by teraz być kelnerem".

      Usuń
  3. Rozie, z moich doświadczeń jako pracodawcy (zatrudniłam ok 90 osób) wynika że nie ma prostej zależności między formalnym poziomem wykształcenia a czasem wdrożenia. Pracują w NCDC ludzie ze średnim, a nawet podstawowym, którzy wdrożyli się bardzo szybko. Miałam też studentów i magistrów którym po 6-12 miesiącach dawania kolejnych szans trzeba było zwolnić bo się w ogóle nie nadawali.

    Oczywiście ta próba nie jest duża, i w skali globalnej mogłoby się okazać, że człowiek po studiach wdraża się średnio, powiedzmy, 6 miesięcy, a człowiek po szkole średniej - średnio 12. Gdyby tak było, z punktu widzenia pracownika zatem, magister gotowy jest do pracy w wieku lat 24,5, a maturzysta - w wieku lat 20. Czyli magister zużył 4,5 roku więcej by uzyskać ten sam efekt.

    Niestety analogia z namiotami jest niedokładna i przez to nietrafna. Bo namiot słabiej nadaje się do mieszkania niż dom - a pracownik bez papieru może być równie dobry lub lepszy od tego z papierem. Ja bym przyrównała to raczej do kupowania produków z bardzo drogim atestem nie dającym gwarancji jakości. Pracodawca może kupić produkt atestowany, a może też wybrać nieatestowany, skoro sam potrafi ocenić jego jakość.

    Bywają rozwijające, ale nie zawsze są. Praca bywa bardziej rozwijająca. Powtarzam raz jeszcze - nie neguję sensu każdych studiów. Ja tylko walczę z przekonaniem że "papier trzeba mieć", niezależnie od wszelkich opcji.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Pacyfka: Ale ta próbka o niczym nie świadczy. Zawęziłaś teraz "badanie" wyłącznie do osób już zatrudnionych, z pominięciem takich aspektów jak IQ czy zdolność rekrutującego do eliminacji niewłaściwych (z różnych powodów) osób. Zauważ, że ludzie, którzy nie nadawali się po 6-12 m-cach pewnie nie nadawaliby się i po 3 latach u pracy was (czyli praktyki w najlepszych możliwych warunkach).

    Bardzo fajny przykład, tylko może się okazać, że ten z maturą potrzebuje wdrożenia 12 m-cy do każdego nowego zadania. Niektóre zawody są deczko interdyscyplinarne jednak, świat się zmienia, nagle może się okazać, że elementy statystyki czy AI są mile widziane. A ten ze studiami zawsze 6. Przy ilu różnych zadaniach zniknie różnica? Czy pracodawcy opłaca się bardziej płacić za ten czas, czy wziąć starszego, który nauczył się za własne pieniądze?

    Błąd - pracodawca nie płaci za studia. Chyba, że zakładasz, że pracownik ze studiami to pracownik droższy, co prawdą nie jest/nie musi być. Pomijam 6 dni urlopu w roku więcej, bo to orzeszki.

    No i studia nie są atestem. Raczej pewnym uproszczeniem procesu rekrutacyjnego - wybierając losowych 20 osób z wykształceniem wyższym w danej/pokrewnej dziedzinie i 20 losowych z podstawowym gdzie będę miał większą szansę na znalezienie kogoś ze znajomością obszaru studiów dla danej dziedziny? Ja chętnie zatrudnię kogoś bez studiów, jeśli będzie dawał radę. Problem w tym, że nie dostaję takich CV.

    Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Pracowałem ze świetnym fachowcem, który miał wykształcenie podstawowe. W IT. Obecnie ma wyższe, chociaż miał pracę. Proponuję pogadać, czemu tak i czy żałuje. Tym bardziej, że wspólny znajomy.

    Sam nie lubię papierków (bardziej certyfikaty; i nie do końca w zawodzie pracowałem przez większość życia zawodowego), ale pamiętaj też, że patrzysz na rzeczywistość przez pryzmat MŚP. W korpo brak papierka może oznaczać brak szansy na zatrudnienie/awans. A wyjątki zdarzają się wszędzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozie: niestety mylisz się.
    Próbka o której pisałam mała, ale zjawisko potwierdziły doświadczenia wielu innych pracodawców. Na organizowanych od lat spotkaniach szczecińskiego biznesu IT z przedstawicielami miasta, szkolnictwa i uczelni, moi koledzy - pracodawcy mówią to samo. Pracowników uczyć musimy sami, a szkoła nie wyposaża ich nawet w wiedzę ogólną. (pisałam o tym tu)
    Może nie miałabym odwagi tak śmiało o tym pisać, ale temat podjęli mądrzejsi ode mnie, jak Peter Thiel, jak Andrzej Klesyk, prezes PZU, czy publicyści Economista czy Newsweeka. A nawet przedstawiciele samego środowiska akademickiego - <a href="http://wyborcza.pl/1,76842,11633916,Profesor_do_mlodych__wyksztalconych_bezrobotnych_.html> prof. Stanek.</a> Czyli zjawisko jest zauważalne w skali polskiej i światowej.

    Aż takich, jak sugerujesz, rozbieżności w czasie wdrożenia ludzi o różnym poziomie wykształcenia formalnego również nie zauważyłam ani ja, ani nikt ze środowiska pracodawców IT, z którymi mam przecież kontakt.

    Ludzie z mgr są drożsi, bo myślą "nie po to studiowałem pięć lat żeby..." - w warunkach gdy w IT jest większa podaż stanowisk niż popyt na nie, to oni dyktują warunki płacowe.

    Co do osób przeprowadzających rekrutację w NCDC, ja mam IQ 137, a Kazik 142.

    Do reszty argumentów ustosunkuję się po południu

    OdpowiedzUsuń
  6. IT jest specyficzne. Program jest zły IMO właśnie dlatego, że próbuje uczyć rzeczy "praktycznych i przydatnych", a nie tędy droga - w IT zmiany następują tak szybko, że zawsze przewagę da szybkość przyswajania wiedzy/informacji, niż próba nauczenia się technologii, które są przestarzałe w momencie, gdy są wykładane (nie mówiąc o ich aktualności po zakończeniu edukacji).

    IT jest też specyficzne dlatego, że - w przeciwieństwie do większości innych studiów - nie warunkuje dostępu do zawodu. Prawnicy, lekarze, nauczyciele, architekci, budowlańcy - wszyscy(? - nauczycieli nie jestem pewien) oni muszą nie tylko mieć studia, ale i udokumentowaną praktykę w zawodzie.

    Artykuły, które przytaczasz i które pobieżnie przejrzałem, nie negują studiów w ogóle, ale spadowe kierunki. Tak, takie studia typu przechowalnia to strata czasu. I nic nie wnoszą. Z tym się zgadzam w 100%. Cóż, jest rynek na "papier", są chętni. Nawiasem, studiowanie nie wyklucza pracy, wolontariatu i innych ścieżek rozwoju "zawodowego".

    Tyle, że mam wrażenie - być może błędne - że rozpędzasz się o krok dalej i ogólnie negujesz sens nie tylko studiów, ale i edukacji w ogóle.

    Co do IQ chodziło mi o IQ rekrutowanych. Napisałem dwuznacznie, sorry.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozie,
    jak to ujął Kazik w komencie do kolejnego posta:

    "edukowanie, scholaryzacja, etc. stały się dzisiaj wartościami autotelicznymi."
    Nauczanie stało się wartością samą w sobie, często przy zupełnym braku zrozumienia jego pierwotnej roli.
    nie chodzi o to, by nie edukować, lecz by scholaryzacji nie fetyszyzować.

    Nie dostajesz takich CV, bo taki jest owczy pęd. Muszę mieć papier i dopiero potem starać się o pracę.

    IT jest specyficzne, branża finansowa jest specyficzna, ubezpieczenia są specyficzne, organizacja pracy przedsiębiorstw, marketing, kadry, turystyka, prawo, biochemia i wszystko jest specyficzne. Już wielokrotnie mówiłam że nie jestem przeciwna licencjonowaniu działalności w której bezpieczeństwo ludzi jest parametrem. Medycyna, budownictwo, kierowanie pojazdami - tu jakiś system certyfikacji jest potrzebny, bo błędy są zbyt brzemienne w skutki.

    Ja nie widzę tego, żeby Polibuda uczyła studentów umiejętności uczenia się nowych języków programowania. Przeciwnie. Nabija im głowy przestarzałymi technologiami, pustymi teoriami, i błędnymi patternami, z którymi często trzeba potem walczyć. Daje im do ręki młotki, a potem oni myślą że cały świat to gwoździe.

    OdpowiedzUsuń
  8. "W korpo brak papierka może oznaczać brak szansy na zatrudnienie/awans."

    Mój przyjaciel, uczeń liceum, był tyrany przez wychowawczynię za dwa dredy które sobie zrobił. Belfrzyca tłumaczyła: "nikt cię nie weźmie do pracy w policji ani w żadnej poważnej instytucji".

    Nie każdy marzy o pracy w policji.

    Jak ktoś chce pracować w korpo, to jego problem.

    Jeśli starając się o pracę jestem oceniana durnymi kryteriami, to znaczy że ten, który mnie ocenia jest durnym człowiekiem, a nie ma sensu pracować u durnych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tu link do Thiela

    i poprawiony do Stanka

    Przed dalszą dyskusją mocno sugeruję zapoznać się dokładnie.

    OdpowiedzUsuń
  10. "Już wielokrotnie mówiłam że nie jestem przeciwna licencjonowaniu działalności w której bezpieczeństwo ludzi jest parametrem." Ha! Przyznaję, że liczyłem na Twoje (niejawne) stwierdzenie, że IT nie ma przełożenia na bezpieczeństwo ludzi, albo że "coś trzeba certyfikować". Otóż jak taki IT guy pracujący w firmie telekomunikacyjnej skiepści sprawę, to ktoś nie dodzwoni się po karetkę. Albo siądzie łączność podczas zdalnej operacji. Oprogramowanie sterujące ruchem pojazdów to nadal oprogramowanie. Itd.

    IMO IT i "reszta świata" to takie same sprawy. Certyfikacja albo ma sens wszędzie albo - i ku temu skłaniam się bardziej - nie ma nigdzie. Zresztą mamy sporo niekonsekwencji: niby prawnicy muszą być certyfikowani, ale już posłowie, którzy stanowią przecież często nadrzędne akty prawne, żadnego certyfikatu nie muszą mieć.

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozie, litości. W ten sposób każdą działalność można podciągnąć pod bezpieczeństwo ludzi. Może zrobimy państwowe certyfikaty na układanie bukietów bo jak laska dostanie brzydko zakomponowane kwiatki to odrzuci oświadczyny i zmniejszy się przyrost naturalny. Chirurg czy kierowca potrafią zabić przez sekundę nieuwagi, a nie przez awarię systemu tworzonego i testowanego latami, to jest zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności. Argumenty naciągane, przez co dyskusja robi się obrzydliwie, nomen omen, akademicka.

    OdpowiedzUsuń