Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

czwartek, 20 października 2011

Nędza konserwatyzmu (cz. 2)

Dyskusja pod poprzednim postem zbyt się rozmydliła, żeby podjąć precyzyjnie postawiony problem. Nie chodziło mi wszakże o ocenę moralną Palikota czy Urbana, bo to nie ich chciałam zrozumieć, tylko konserwatystów. Nawet jeśli ci pierwsi są kanaliami, nie usprawiedliwia to chamskiego uzurpatorstwa tych drugich.
Dla Tomka W specjalnie zastosuję zawężoną definicję konserwatystów (wszak stwierdził że homogenicznie postrzegam) - powiedzmy, że chodzi mi o tę część frakcji prawicowo-konserwatywnej (i opcjonalnie: katolickiej) która dzieli z Terlikowskim postawę pretendowania do bycia obywatelem/ugrupowaniem które ma jakoby większe prawa do określania czym ma być Rzecz Pospolita, i do narzucania innym swoich rozwiązań, także dotyczących spraw osobistych. Jak zauważył Ryba,wcale nie jest to nurt tak wąski i może nie ograniczać się jedynie do czytelników Frondy. A jak zauważył trafnie Amorfis (Paweł S), różnica między nurtem, nazwijmy to, otwartym, a nurtem, nazwijmy to, konserwatywnym, polega na tym, że ci drudzy mówią: popieramy wyższe wartości, ale tylko, gdy są realizowane na nasz sposób; zaś ci pierwsi: niech każdy realizuje wartości po swojemu. Sprawa podejścia do homosexualnych jest tu tylko jednym z przykładów; konserwatyści twierdzą: wolno wam kochać i zawierać związki, ale tylko jeśli robicie to na sposób, jaki my uważamy za słuszny; liberalni zaś: niech każdy kocha tak, jak go Pan Bóg stworzył. Jak bowiem zauważył Amorfis, ludzie opowiadający się za afirmacją związków jednopłciowych (grupa ta nie ogranicza się wyłącznie do samych gejów) nie próbują narzucić heterosexualnym swojej opcji, podczas gdy ich przeciwnicy ideowi tak właśnie czynią.
Niestety Anonimowy komentator zdaje się tego nie zauważać, dlatego parafrazuje moje pytanie w ten sposób: "Na czym polega fakt, że pederaści i komuniści czują się właścicielami Polski". Co do komunistów, nie wiem czy istnieją jeszcze prawdziwi komuniści; co do homosexualnych i tych, którzy mają z nimi empatię, jak już wspomniano, nie postulują oni likwidacji instytucji małżeństw dwupłciowych i wprowadzenia wyłącznie jednopłciowych. Niestety Anonimowy swym komentarzem potwierdził moją diagnozę swej, jak mniemam, konserwatywnej frakcji. Nie potrafią oni wyjść poza swój punkt widzenia, dlatego imputują innym własne postawy, w tym postawę narzucania swej ideologii ogółowi, której to postawy ludzie o światopoglądzie otwartym nie wykazują, QED, przez Amorfisa.
Swój bardzo długi wywód TomLee kończy stwierdzeniem "lewica jest znacznie gorsza" - i tutaj podobnie jak Anonimowy próbuje usprawiedliwić nędzę jednych  nędzą drugich. Niestety grzechy bliźniego nie rozgrzeszają nas, a tym bardziej nie dają odpowiedzi na zagadnienie będące tematem posta.
TomLee podawał różne przesłanki, dla których prawica miałaby się czuć pokrzywdzona i nieszczęśliwa (o ile dobrze zrozumiałam). Bezpodstawność tego cierpiętnictwa wykazał Ryba, który na stwierdzenie TomLego "Konserwatyści i prawica mimo iż czynnie uczestniczyła w rozmontowaniu systemu komunistycznego nie została dopuszczona do budowania władzy" opowiedział zapytaniem: "- kto [w 2005 r] dopuścił PiS do budowania władzy? - czy demokrację należy cenić tylko wtedy, kiedy demokratycznych wyborów pokrywa się z naszymi preferencjami?" Szacun za trafność.

Nie wątpię, że konserwatyści szczerze czują się pokrzywdzeni, niemniej żaden z powodów przedstawionych przez TomLee nie wyjaśnia kwestii postawionej w pytaniu, dlaczego Terlikowski i jemu podobni uważają, że Polska jest ich własnością i mogą ją oddawać lub nie, dlaczego twierdzą, wbrew wynikowi demokratycznych wyborów, że dla ich przeciwników ideowych nie ma miejsca w życiu publicznym.

3 komentarze:

  1. Jak już liberalizujemy, to małżeństwa powinny nie być jednopłciowe czy dwupłciowe. Powinny być niezeropłciowe i niezeroosobowe (ukłon dla ludzi z osobowością wieloraką i niektórych religii)! Takie podejście jest też bardziej perspektywiczne.

    A "dlaczego twierdzą, wbrew wynikowi demokratycznych wyborów, że dla ich przeciwników ideowych nie ma miejsca w życiu publicznym"? To proste: wybory były sfałszowane (skoro nie oni wygrali, to musiały być, prawda?)!

    MSPANC

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry Paciu i gościom tego bloga,

    Mam pewną hipotezę. W dostatecznie dużej grupie ludzi jest spory rozrzut jeśli chodzi o prawie dowolną cechę (np. wzrost, pociąg do słodyczy czy pracowitość). Być może w różnych stopniu występuje też cecha "tendencji do weryfikowania/kwestionowania poglądów", według której można by wydzielić dwie podgrupy ludzi - takich, którzy mają skłonność:

    1. do akceptowania jakiś poglądów dlatego, że tak twierdzą osoby będące dla osób tej grupy autorytetami (nazwę ich roboczo "uczniowie")

    2. do krytycznego przyglądania się zasłyszanym tezom i próbą ich potwierdzania w osobistych obserwacjach, wynikach eksperymentów itp. ("testerzy").

    Mówię tu o poglądach, których nie da się łatwo zweryfikować naocznie. Czyli np. o wierze w Boga, teorię ewolucji, czy wyższość kultury polskiej nad niemiecką czy sexu hetero od homo. (Co do poglądów typu "niebo jest zielone" obie grupy są zazwyczaj zgodne.)

    Zastrzegam też, że nie oceniam żadnej z postaw, zastanawiam się tylko nad ich konsekwencjami.

    Załóżmy, że poszczególne grupy głoszą jakiś pogląd X (światopoglądowy, naukowy, społeczny, moralny ...).

    Uczniowie, wierzą w prawdziwość X, jeśli ich autorytety go głoszą. Jeśli więc ktoś się ich zapyta i przedstawią komuś swój pogląd X, to logicznym jest ich oczekiwanie, że ich słuchacze również powinni przyjąć X za prawdziwe (bo nadal pochodzi on od autorytetu). W przyciwnym razie przyznawaliby rację postawie testerów co prowadziłoby do dysonansu poznawczego.

    Co więcej, niektórzy uczniowie mogą siebie uznać za autorytety (w zależności od kryteriów bycia autorytetem). To może zwiększyć ich przekonanie, że X głoszone przez nich jako ucznia=autorytet powinno być wysłuchane i przyjęte jako prawdziwe.

    Wobec tego w grupie uczniów może przejawiać się jednocześnie:
    a) skłonność do wierzenia w pewne nieweryfikowalne tezy
    b) oczekiwanie, że inni też będą w tezy wierzyć lub skłonność do narzucania takich tez

    Testerzy też mogą głosić swoje Y, ale - przyjmując do innych podobną miarę jak do siebie - będą przyznawali słuchaczom prawo do samodzielnego testowania, sprawdzania i weryfikowania Y. W przypadku braku silnych dowodów będą przyznawali słuchaczom prawo do przyjęcie innego poglądu niż Y, powiedzmy do wiary w Z.

    Teraz z kolei weźmy kilka rozpowszechnionych (z tych bądź innych względów) poglądów. Zastanawiam się ludzie o jakich cechach - uczniów czy testerów - będą mieli większą skłonność do ich podzielania?
    1. Bóg istnieje
    2. zgodny z naturą jest tylko sex heteroseksualny
    3. najlepiej jest gdy ludzie urodzeni pomiędzy Odrą a Bugiem używają języka polskiego
    4. dzieci nabędą lepszych cech moralnych jeśli na ścianach szkół powiesi się emblematy o określonych kształtach
    etc.

    Oczywiście takie poglądy będą w większym stopniu podzielane przez uczniów. Uczniowie zaś - o czym pisałem wcześniej będą częściej wykazywali skłonność do narzucania swoich poglądów innym.

    Co sądzicie o tej hipotezie?

    PS2. Zastanowiam się jak w osoby o cechach uczniów postrzegają tych, którzy głoszą radykalnie odmienne od nich poglądy (sprzeczne z głoszonymi przez ich autorytet)? W sposób obojętny emocjonalnie uważają za osoby błądzące (w zależności od dozy sympatii może to przybierać różne odcienie np. za idiotów, ślepców, nieszczęśników)? Uważają taką postawę za obrazę swojego autorytetu? Za bycie wrogiem autorytetu? A może taka osoba dopuszcza istnienie innych, równorzędnych autorytetów? (w każdym razie przed tym ostatnim niektóre autorytety się zabezpieczają już na starcie: "1. nie będziesz miał cudzych bogów przede mną")

    Pozdrawiam,
    Marek

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Anonimowy Marek

    Myślę, że niepotrzebnie komplikujesz. Osobiście wydaje mi się, że jeśli ten nasz "konserwatysta" i "liberał" będą analizowali wyniki badań, które obydwoje uznają za obiektywne, to podzieli ich tych wyników interpretacja.

    "Liberał" przyjmie stały wskaźnik procentowy osób homoseksualnych w populacji za oznakę normy, "konserwatysta" powie zaś, że 2-7% ludzi to zawsze margines, nie norma.

    "Liberał" uzna - za etykę "świecką" - pełnię praw osób homoseksualnych sugerując przyjęcie prawodawstwa sankcjonującego związki partnerskie. "Konserwatysta" uzna - w oparciu o religijny paradygmat etyczny - taka sytuację za niedopuszczalną, sugerując - pełen troski i współczucie - przyjęcie emocjonalno-etycznego wygibasa pod tytułem: "Możesz być sobie złodziejem - tylko nie kradnij!".

    Nie będąc wielkim fanem Baracka Obamy ciągle pozostaję pod wrażeniem słów, które - jak sądzę - ktoś mu kiedyś napisał:

    "Wraz ze wzrostem różnorodności amerykańskiego społeczeństwa, niebezpieczeństwo podziałów jest wyższe niż kiedykolwiek. A nie jesteśmy już chrześcijańskim narodem, przynajmniej nie tylko. Jesteśmy też narodem żydowskim, islamskim, buddyjskim, hinduistycznym i narodem niewierzących. I nawet, gdybyśmy byli tylko chrześcijanami i wykluczyli wszystkich innowierców ze społeczeństwa, to czyjego chrześcijaństwa uczylibyśmy w szkołach? Jamesa Dobsona czy Ala Sharptona? Które fragmenty Biblii kształtowałyby naszą politykę? Księga kapłańska, która pochwala niewolnictwo i uważa jedzenie skorupiaków za nieczyste? Czy może Księga Powtórzonego Prawa, która nakazuje ukamienować wątpiące dziecko? A może Kazanie na Górze, fragment tak radykalny, że chyba nawet nasz Departament Obrony nie przetrwałby jego stosowania. Więc zanim damy się porwać, poczytajmy Biblię. Wiara nie czyta Biblii... Co prowadzi mnie do następnej kwestii.Demokracja wymaga, by ludzie religijni budowali postulaty w oparciu o wartości uniwersalne, a nie konkretnej religii. Mam na myśli to, że ich propozycje powinny być przedmiotem dyskusji i walki na argumenty. Mogę być niechętny aborcji z powodów religijnych. Ale jeśli chce jej zakazać, nie mogę odwoływać się wyłącznie do nauk Kościoła. Muszę wykazać, że narusza ona wartości ludzi o różnych poglądach, w tym niewierzących. Może to być trudne dla wierzących w nieomylność Biblii w tym dla wielu ewangelików, jednak w pluralistycznym społeczeństwie nie mamy wyboru. Polityka zależy od umiejętności działania na wspólnym polu. Wymaga kompromisu, szukania tego, co możliwe. Oczywiście, w pewnym stopniu religia nie pozwala na kompromis. Jest sztuką niemożliwego. Jeśli Bóg nakazuje, to spodziewa się wykonywania nakazów, niezależnie od konsekwencji. Opieranie życia na takich fundamentach może być szlachetne, jednak w polityce byłoby to niebezpieczne. Pozwólcie, że zobrazuję. Wszyscy znamy historię Abrahama i Izaaka. Abraham miał ofiarować Bogu swego jedynego syna. Zabiera go na szczyt góry i związuje. Ostrzy nóż, gotowy do wykonania Bożego rozkazu. Wiemy, jak to się skończyło. Bóg zsyła anioła, żeby powstrzymał Abrahama. Abraham zdał test lojalności. Jednak z pewnością każdy z nas wychodząc z kościoła i widząc Abrahama z nożem w ręku, bez wahania zadzwoniłby na policję i oczekiwał, że państwo pozbawi Abrahama praw rodzicielskich. Zrobilibyśmy to, bo nie słyszymy tego, co słyszy Abraham. I nie widzimy tego, co on. Jakkolwiek prawdziwe jest jego widzenie. Dlatego powinniśmy działać stosownie do rzeczy, które wszyscy widzimy – wspólnych praw i zdrowego rozsądku."

    Patetyczne i zabawne. :)

    OdpowiedzUsuń