Moje dziecko (które ma inne zabawki ;-) bardzo lubi ten klip. Pierwszą zwrotkę zna na pamięć, a także zainspirowany ostatnią sceną przechadza się czasem po domu w tenże sposób, twierdząc że chodzi jak Łona.
Utwór powyższy był często krytykowany w necie - że Łona, artysta posługujący się słowem, nie umie użyć "bynajmniej" w zdaniu... Tymczasem ten utwór ma bardzo precyzyjną konstrukcję. Każda zwrotka jest o jakimś aspekcie komunikacji społecznej. Czwarta o audycji radiowej. W każdym jej zdaniu są błędy językowe - tak powszechne, że nawet nie rażą jak się tego słucha. Ostatni, podsumowująco-kontrapunktowy passus wyraża nadzieję, zresztą jawnie złudną, i w każdej kolejnej linijce odnosi się po kolei do poprzednich zwrotek. Czwarty wers, ten z "bynajmniej" dotyczy fragmentu o radiu. Błąd jest zamierzony i ironiczny. W końcu Łona "rzuciłby kamieniem, ale rzuca ten co rzucać ma czym"... On naprawdę wie co robi...
"Nie pytaj nas..." Zawartość szczecińskości w klipie jest tak wysoka że powstał roztwór przesycony który krystalizuje natural-born postaciami ze szczecińskiego świata rapu. Moja dzielnia - tak właśnie wyglądają letnie popołudnia na Grunwaldzie gdzie drinkerzy pochylają się grupowo nad partiami szachów rozgrywanymi na betonowych stoliczkach.
A ten u wikingów na Wolinie (Biskupin to popierdółka) z fajnym autocytatem z poprzedniego klipu.
Kto nie ma jeszcze oryginalnej płyty ten trąba!
siewnia memów - dla wszystkich, ale szczególnie dla Was Ludzie których kocham, a którzy jesteście czasem tak daleko...
Zapraszam również na mój blog motocyklowy
Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/
poniedziałek, 30 stycznia 2012
wtorek, 17 stycznia 2012
To jest pokolenie odpowiedzi! ;-) "Mrożkiem!" czyli aj łona łona
Łona jest geniuszem.
Wiem, że nie jestem odkrywcza, ale nie muszę.
Uwielbiam go - po pierwsze jako człowieka: w kontakcie bezpośrednim jest ujmująco skromnym, bezpretensjonalnym facetem, spokojnym i szanującym dyskutantem, który mógłby każdego w jednej chwili rozsmarować na ścianie ostrą brzytwą swojej przenikliwej inteligencji, ale tego nie robi. Złośliwość jest orężem, którym posługuje się mistrzowsko, ale używa tylko w potyczkach ze starannie dobranymi debilizmami zbiorowymi, nie przeciwko konkretnym ludziom.
Uwielbiam Łonę, po drugie, jako felietonistę, czyli obserwatora i analityka rzeczywistości - prześwietla z zegarmistrzowską dokładnością debilizmy i absurdy naszego życia społecznego i potrafi pokazać je jak w soczewce, opisując jedną scenę, sytuację lub rozmowę, która dogłębnie exemplifikuje dane zjawisko (np. "Jesteśmy w kontakcie" i "Święty spokój" - moje ulubione utwory z najnowszej płyty "Cztery i Pół", godne następstwo klasycznych "My się znamy" czy "Raperzy są niedobrzy").
I uwielbiam Łonę tertio jako poetę - bo swoje obserwacje ujmuje mistrzowsko w słowa operując logosem i logosferą precyzyjnie jak chirurgicznym skalpelem, zarówno wyrażając zachwyt, jak wtedy gdy mówi czule o Helmucie (trabancie): "nie pali dużo, a na pewno mniej ode mnie" jak i gdy się wnerwia na kelnera: "typ stał pewnie tam gdzie ZOMO, bo niesie mi padakę wybieloną, myślę: o, zapłacisz za dyshonor". Perfekcyjne są te jego życiowe porównania, jak: "Łona i herba, jak Stalin i Beria" czy w "Panie Mahmudzie": "pan zaglądasz do Koranu rzadziej niż ja do Pani Domu" albo w "Artysto drogi": "zaangażowany w rap który robisz / jak aktorka filmu porno w dialogi". Zmysł liryczny ma równie wyrafinowany jak dramaturgiczny, przykład pierwszy z brzegu: "Rozmowa" (z Bogiem):
Grudniowy koncert Łony, Webbera i The Pimps był wspaniałym przeżyciem, mimo iż klub Słowianin jak zwykle beznadziejnie nagłośniony, niemniej texty i tak znam na pamięć, podobnie jak cała publiczność, co było słychać gdy Łona podawał nam mikrofon, nie tylko na refrenach. Zresztą zobaczcie sami - "mnóstwo nieodebranych połączeń, odebranych niepołączeń":
Fani znali nie tylko najnowsze numery ale też utwory z poprzednich płyt, włącznie z pierwszą, wydaną w czasach, kiedy większość z obecnej na sali młodzieży była jeszcze niepiśmiennymi pacholętami. Umknęło to mojej uwadze, ale Skoniak uświadomił mi, że on i ja byliśmy najstarszymi osobami na sali, urodzonymi wcześniej nawet niż występujący artysta. Jak to mówił Jan Krzysztof Kelus "to nie my się starzejemy to się inni robią młodsi". Zresztą - naprawdę warto było to zobaczyć: tłum dzieciaków epoki internetowej, które nie odróżniają bez użycia Gógli kto Różewicz a kto Rodowicz, gdy Łona wyskandowawszy "ta celebrytka wolne chwile zaczytuje, nie wiem, ..." skierował mikrofon w stronę widowni, kilkaset nastoletnich gardeł wykrzyknęło: "Mrożkiem!"
Największy artysta, jakiego wydało portowe miasto Szczecin* jest też patriotą lokalnym, czego wyrazem są topograficzne konkrety obecne na każdej płycie, a już zwłaszcza na koncercie granym w mieście z "mglistym widokiem na Floating Garden". Więc było i nowe "Bez mapy" i klasyczne "Do Ciebie Aniu szłem". W tym pierwszym utworze Łona popełnia autointertextualizm:
"Więc skręcam w Piłsudskiego i przecinam Odrodzenia
A tu ironia losu wstrętna, bo przede mną Szarych Szeregów
Kiedyś - nie pamiętam" ;-)
To nawiązanie do "Ballady o szlachetnym czorcie" z 2004 r., gdy opowiadał jak to nocną porą: "Ja spacerkiem do domu wracam po alei Piastów (...) Aż dochodzę do placu Sprzymierzonych, kiedyś Lenina"
Zaś przed przywołaniem opowieści o tym, jak z buta, a właściwie z klapka, szedł na imprezę na Bezrzeczu, Łona pozdrowił obecnych na sali Anię i Kulę, czyli inspiratorów tamtej historii, która jak widać nie jest wyłącznie wytworem łońskiej wyobraźni, swoją drogą - nieograniczonej.
To tyle moich zachwytów drodzy Czytelnicy, a teraz - kto jeszcze tego nie zrobił - grzejcie lacze do empiku po nową płytę "Cztery i Pół" bo trzeba wspierać artystę rodzimego, aby mógł wyżyć ze sztuki i nią się zająć przede wszystkim, a nagrodą za nabycie legalnego exemplarza będzie obecny w środku piękny zestaw fotek Łony i Webbera oraz opis z jakiego instrumentarium korzystali tworząc płytę (dobrze jest zapoznawać się z nim na kiblu bo przeczytawszy trudno powstrzymać siurnięcie ze śmiechu).
--
*(w mym skromnym oczywiście odczuciu)
Wiem, że nie jestem odkrywcza, ale nie muszę.
Uwielbiam go - po pierwsze jako człowieka: w kontakcie bezpośrednim jest ujmująco skromnym, bezpretensjonalnym facetem, spokojnym i szanującym dyskutantem, który mógłby każdego w jednej chwili rozsmarować na ścianie ostrą brzytwą swojej przenikliwej inteligencji, ale tego nie robi. Złośliwość jest orężem, którym posługuje się mistrzowsko, ale używa tylko w potyczkach ze starannie dobranymi debilizmami zbiorowymi, nie przeciwko konkretnym ludziom.
Uwielbiam Łonę, po drugie, jako felietonistę, czyli obserwatora i analityka rzeczywistości - prześwietla z zegarmistrzowską dokładnością debilizmy i absurdy naszego życia społecznego i potrafi pokazać je jak w soczewce, opisując jedną scenę, sytuację lub rozmowę, która dogłębnie exemplifikuje dane zjawisko (np. "Jesteśmy w kontakcie" i "Święty spokój" - moje ulubione utwory z najnowszej płyty "Cztery i Pół", godne następstwo klasycznych "My się znamy" czy "Raperzy są niedobrzy").
I uwielbiam Łonę tertio jako poetę - bo swoje obserwacje ujmuje mistrzowsko w słowa operując logosem i logosferą precyzyjnie jak chirurgicznym skalpelem, zarówno wyrażając zachwyt, jak wtedy gdy mówi czule o Helmucie (trabancie): "nie pali dużo, a na pewno mniej ode mnie" jak i gdy się wnerwia na kelnera: "typ stał pewnie tam gdzie ZOMO, bo niesie mi padakę wybieloną, myślę: o, zapłacisz za dyshonor". Perfekcyjne są te jego życiowe porównania, jak: "Łona i herba, jak Stalin i Beria" czy w "Panie Mahmudzie": "pan zaglądasz do Koranu rzadziej niż ja do Pani Domu" albo w "Artysto drogi": "zaangażowany w rap który robisz / jak aktorka filmu porno w dialogi". Zmysł liryczny ma równie wyrafinowany jak dramaturgiczny, przykład pierwszy z brzegu: "Rozmowa" (z Bogiem):
Władza to banda cwaniaków z największym na czele,Estetyka audialna rapu rozmija się kompletnie z moją wrażliwością, więc takiej muzyki nie słucham, ale Łonie, z podanych wyżej powodów, nie potrafię się oprzeć. :-)
a Biblia dawno już przestała być bestsellerem"
"Hmm. to może jeszcze raz Mesjasza ześlę?"
"Nie wygłupiaj się, skończy na elektrycznym krześle!" (...)
(...)Bóg zaczął wrzeszczeć:
"Zrobiłem już jeden potop, mogę zrobić go raz jeszcze!"
"Bój się Boga!" "Kogo?" "O, przepraszam.
Ale byłaby to największa kaszana z wszystkich kaszan!" (...)
Więc ludzie, zróbmy coś żeby świat był lepszy,
bo On zadzwoni i znowu mnie opieprzy.
Grudniowy koncert Łony, Webbera i The Pimps był wspaniałym przeżyciem, mimo iż klub Słowianin jak zwykle beznadziejnie nagłośniony, niemniej texty i tak znam na pamięć, podobnie jak cała publiczność, co było słychać gdy Łona podawał nam mikrofon, nie tylko na refrenach. Zresztą zobaczcie sami - "mnóstwo nieodebranych połączeń, odebranych niepołączeń":
Fani znali nie tylko najnowsze numery ale też utwory z poprzednich płyt, włącznie z pierwszą, wydaną w czasach, kiedy większość z obecnej na sali młodzieży była jeszcze niepiśmiennymi pacholętami. Umknęło to mojej uwadze, ale Skoniak uświadomił mi, że on i ja byliśmy najstarszymi osobami na sali, urodzonymi wcześniej nawet niż występujący artysta. Jak to mówił Jan Krzysztof Kelus "to nie my się starzejemy to się inni robią młodsi". Zresztą - naprawdę warto było to zobaczyć: tłum dzieciaków epoki internetowej, które nie odróżniają bez użycia Gógli kto Różewicz a kto Rodowicz, gdy Łona wyskandowawszy "ta celebrytka wolne chwile zaczytuje, nie wiem, ..." skierował mikrofon w stronę widowni, kilkaset nastoletnich gardeł wykrzyknęło: "Mrożkiem!"
Największy artysta, jakiego wydało portowe miasto Szczecin* jest też patriotą lokalnym, czego wyrazem są topograficzne konkrety obecne na każdej płycie, a już zwłaszcza na koncercie granym w mieście z "mglistym widokiem na Floating Garden". Więc było i nowe "Bez mapy" i klasyczne "Do Ciebie Aniu szłem". W tym pierwszym utworze Łona popełnia autointertextualizm:
"Więc skręcam w Piłsudskiego i przecinam Odrodzenia
A tu ironia losu wstrętna, bo przede mną Szarych Szeregów
Kiedyś - nie pamiętam" ;-)
To nawiązanie do "Ballady o szlachetnym czorcie" z 2004 r., gdy opowiadał jak to nocną porą: "Ja spacerkiem do domu wracam po alei Piastów (...) Aż dochodzę do placu Sprzymierzonych, kiedyś Lenina"
Zaś przed przywołaniem opowieści o tym, jak z buta, a właściwie z klapka, szedł na imprezę na Bezrzeczu, Łona pozdrowił obecnych na sali Anię i Kulę, czyli inspiratorów tamtej historii, która jak widać nie jest wyłącznie wytworem łońskiej wyobraźni, swoją drogą - nieograniczonej.
To tyle moich zachwytów drodzy Czytelnicy, a teraz - kto jeszcze tego nie zrobił - grzejcie lacze do empiku po nową płytę "Cztery i Pół" bo trzeba wspierać artystę rodzimego, aby mógł wyżyć ze sztuki i nią się zająć przede wszystkim, a nagrodą za nabycie legalnego exemplarza będzie obecny w środku piękny zestaw fotek Łony i Webbera oraz opis z jakiego instrumentarium korzystali tworząc płytę (dobrze jest zapoznawać się z nim na kiblu bo przeczytawszy trudno powstrzymać siurnięcie ze śmiechu).
--
*(w mym skromnym oczywiście odczuciu)
niedziela, 15 stycznia 2012
Matthew Shepard . pl
Zapraszam na stronę o Matthew Shepard.
Stworzyłam ją na podstawie wszystkich źródeł jakie udało mi się na ten temat sprowadzić zza oceanu.
Dziękuję za pomoc wszystkim którzy mieli w tym udział, szczególnie Dziunemu i Magdzie The Teacher.
Etykiety:
LGBT / homofobia / mniejszości,
matthew shepard,
queer,
śmierć
czwartek, 12 stycznia 2012
Kolejny uzależniający Żyd
Od miesiąca (!) słucham w kółko zasadniczo tego jednego utworu:
(poprzednio byłam uzależniona od duetu Wilson-Geffen (Żyd) znanego jako Blackfield).
Boże dzięki Ci za Naród Wybrany.
(poprzednio byłam uzależniona od duetu Wilson-Geffen (Żyd) znanego jako Blackfield).
Boże dzięki Ci za Naród Wybrany.
Sny o potędze (co na to Freud?)
Śniło mi się że kurierzy rowerowi mieli ustawkę z karkami pod moim domem. Ustawka była honorowa - jeden na jeden, żeby nie było wykorzystywania przewagi liczebnej. Kurierzy przyjechali na rowerach z żółtymi plecakami oczywiście, po czym roznieśli dresów w piździec. Było to katartyczne doświadczenie obserwować jak chudzi, żylaści, długowłosi spuszczają łomot łysym przypakowańcom. :-D Dziękuję :-D
niedziela, 8 stycznia 2012
Wolna do pracy (czasami)
Gdy moje dziecko miało trzy i pół roku, pierwszy raz od jego urodzenia byłam w pracy po godzinach, do 23:45.
Pamiętam że w intelektualnych dyskusjach w duszpasterstwie akademickim często poruszano problem relacji religii i wolności. Młodzieży pytającej dlaczego Kościół wystosowuje tyle zakazów i nakazów, odpowiadali duchowni, że ich wątpliwości to objaw niedojrzałości i roszczeniowej postawy, bo zamiast "wolności-od" należy szukać "wolności-do". "Wolność do" miała obejmować głównie postawy propagowane przez organizatorów, tak jak poświęcenie dla bliźniego lub płodzenie dużej ilości potomstwa oraz rezygnacji z rozwoju zawodowego na rzecz wychowania (oczywiście to ostatnie wyłącznie przez kobiety).
Kościół katolicki jednakowoż, w przeciwieństwie do protestanckich, marnie wspiera etos pracy. Praca w naszym kraju to synonim udręki i zniewolenia, czego wyrazem są takie nacechowane określenia jak "zatrudnienie" i "zwolnienie", "dni wolne od pracy".
Praca po godzinach, czy też ogólniej - wolność zadecydowania, w jaki sposób spędzi się wieczór, to ciężko osiągalny luxus; zarazem tak banalny, powszedni i niezauważalny dla ludzi wolnych-od-dzieci. Kiedy jest się kobietą-matką-pracownikiem, być w pracy o 23:45 to luxus. Siedząc w ciepłej ciemności biura, w złotawym kręgu światła rzucanym na biurko przez lampkę, tworząc rzeczy potrzebne ludziom, czułam się człowiekiem wolnym. To chyba była ta wolność-do: wolność DO pracy.
Pamiętam że w intelektualnych dyskusjach w duszpasterstwie akademickim często poruszano problem relacji religii i wolności. Młodzieży pytającej dlaczego Kościół wystosowuje tyle zakazów i nakazów, odpowiadali duchowni, że ich wątpliwości to objaw niedojrzałości i roszczeniowej postawy, bo zamiast "wolności-od" należy szukać "wolności-do". "Wolność do" miała obejmować głównie postawy propagowane przez organizatorów, tak jak poświęcenie dla bliźniego lub płodzenie dużej ilości potomstwa oraz rezygnacji z rozwoju zawodowego na rzecz wychowania (oczywiście to ostatnie wyłącznie przez kobiety).
Kościół katolicki jednakowoż, w przeciwieństwie do protestanckich, marnie wspiera etos pracy. Praca w naszym kraju to synonim udręki i zniewolenia, czego wyrazem są takie nacechowane określenia jak "zatrudnienie" i "zwolnienie", "dni wolne od pracy".
Praca po godzinach, czy też ogólniej - wolność zadecydowania, w jaki sposób spędzi się wieczór, to ciężko osiągalny luxus; zarazem tak banalny, powszedni i niezauważalny dla ludzi wolnych-od-dzieci. Kiedy jest się kobietą-matką-pracownikiem, być w pracy o 23:45 to luxus. Siedząc w ciepłej ciemności biura, w złotawym kręgu światła rzucanym na biurko przez lampkę, tworząc rzeczy potrzebne ludziom, czułam się człowiekiem wolnym. To chyba była ta wolność-do: wolność DO pracy.
Etykiety:
childfree - wolność od dziecka,
dziecko,
ekonomia,
religia,
rodzina,
społeczeństwo
Subskrybuj:
Posty (Atom)