Zapraszam również na mój blog motocyklowy

Zapraszam również na mój blog motocyklowy: http://motocyklistka.xemantic.com/

niedziela, 7 listopada 2010

Rozkosze wspólnej logosfery (i dróg bocznych)

- Geralt - powiedziała - ja byłam księżniczką, ale w Creyden. Miałam wszystko (...). Służbę na każde zawołanie, sukienki, buciki. Majtki z batystu.
Andrzej Sapkowski, "Mniejsze zło"
Tak zwane środowisko zawrzało i zaczęło dyskutować. Majtki! W fantasy! Bzdura i brak poszanowana dla konwencji! Grzech i anatema! Tolkiena nie czytał, czy co? Kanonu nie zna, czy jak? Czy Galadriela nosi majtki? Nie nosi, bo podówczas majtek nie noszono!
Andrzej Sapkowski, "Piróg czyli (...)"


Minione miesiące były dla Małej i mnie bardzo intensywne. Mój Mistrz Adam, który jeździ na motocyklach od ćwierć wieku, rzekł był mi: "Życia sobie bez tego nie wyobrażam". A ja mu na to "Ja też". W zasadzie to ja nie wiem, jak ja to robiłam przez te wszystkie lata, że żyłam bez motocykla. Zresztą, co to było za życie :-/ :-)
No więc śmigałyśmy, śmigałyśmy. W trzy miesiące prawie 6 tys. km. Zabierałam ze sobą mapę, ale raczej po to, żeby w razie czego znaleźć drogę do domu, niż drogę do celu. Bo celem nie są miejsca - celem jest Droga.
Mapa przydaje się też czasem do tego żeby wykminić jak uciec z zatłoczonej drogi krajowej, na jakąś mniejszą, choć oczywiście nie na tyle małą, żeby zniszczyć maszynę na dziurach. Ze wszystkich rodzajów dróg jakie mamy, krajowe są najgorsze. Zatłoczone, a puszki popełniają na nich usiłowania morderstw co chwila. Wbijają się na trzeciego, wyprzedzają bez widoczności, na podwójnych ciągłych. Na dwujezdniowych expresówkach jest już dużo przyjemniej, a najlepsze są drogi drugorzędne, te żółte na mapie. Puste, kręte, często o świetnej, unijnej nawierzchni, nie rozjeżdżone przez tiry, a ludzie przy nich żyją, a nie tylko pracują.

Pisał o tym Robert Pirsig ("Zen czyli sztuka oporządzania motocykla"; przekład mój; przekładam freeware więc mogę sobie zlać puryzm językowy; nie bez przyczyny w języku angielskim słowo "wolny" to to samo słowo co "darmowy"):

Plany są celowo niedookreślone, bardziej chodzi o podróż niż dojechanie gdziekolwiek. Po prostu urlopujemy się. Najlepsze są drogi drugorzędne. (...) Wijące się po wzgórzach szosy są długie w kategoriach czasu, ale dają dużo więcej przyjemności na motocyklu, gdy składasz się w zakręty zamiast obijać się o wnętrze auta. Drogi mało uczęszczane są przyjemniejsze, i bezpieczniejsze. Drogi wolne od drive-inów i bilbordów są lepsze, szosy gdzie zagajniki i łąki i sady i trawniki niemal ocierają ci się o ramię, gdzie dzieci do ciebie machają gdy przejeżdżasz, gdzie ludzie wyglądają z ganków by zobaczyć kto to, gdzie zatrzymawszy się by spytać o kierunek czy cokolwiek otrzymujesz odpowiedź raczej dłuższą niż krótszą od oczekiwanej, gdzie ludzie pytają skąd jesteś? jak długo już jedziesz?
Ileś już lat temu moja żona i ja i nasi przyjaciele załapaliśmy o co chodzi w tych drogach. Od czasu do czasu jechaliśmy nimi dla urozmaicenia albo skrótu i za każdym razem krajobraz był wspaniały, a trasa pozostawiała uczucie odprężenia i radości. Robiliśmy to raz za razem, zanim zdaliśmy sobie sprawę z tego co od początku powinno być oczywiste: te drogi naprawdę różnią się od głównych. Tempo życia i mentalność ludzi którzy przy nich żyją są inne. Nigdzie się nie spieszą. Nie mają pilnych zajęć, więc zostaje im czas na uprzejmość. Tutejszość i teraźniejszość rzeczywistości to coś co mają idealnie obcykane. Inni, ci którzy przenieśli się do miast i ich stracone potomstwo, mają wszystko, ale zapomnieli o tym. Odkrycie było powalające. Zastanawiałem się dlaczego wzięło nam tyle czasu żeby to zatrybić. Patrzyliśmy na to, ale tego nie widzieliśmy. Albo raczej byliśmy wyuczeni tego nie widzieć. Wkręceni, być może, w myślenie że prawdziwe życie jest w wielkich miastach, a poza to tylko nudne zadupia. To było naprawdę zaskakujące. Prawda puka ci do drzwi a ty mówisz: "Idź sobie, bom zajęty szukaniem prawdy". Ot, zagwozdka.
Kiedy to załapaliśmy, oczywiście, nic nas nie było w stanie wygnać z tych dróg, w weekendy, wieczory, wakacje. ... Nauczyliśmy się np. wyszukiwać te fajne na mapie. Jeśli kreska jest kręta, to dobrze. Będą tam wzgórza. Jeśli wygląda to na główną drogę z miasteczka do miasta - to źle. Najlepsze zawsze łączą nic z niczym i biegną wzdłuż innej, która doprowadzi cię tam szybciej. Jeśli wyruszasz na północny wschód z dużego miasta, nigdy nie wyjeżdżaj prosto na dłuższym odcinku. Pojedź na północ, potem na wschód, potem znów na północ i szybko znajdziesz się na drugorzędnej drodze używanej tylko przez tubylców.
Główną umiejętnością jest nie zgubić się. Jeśli drogi są używane tylko przez miejscowych, którzy znają je na pamięć, nikt nie narzeka że na skrzyżowaniu nie ma drogowskazów. I często nie ma. A gdy są, nie narzucają ci się, schowane w krzakach. Ci którzy je stawiają, stronią od redundancji. Jeśli przegapisz zarośnięty znak, to twój problem, nie ich. Co więcej, mapy drogowe nie zawsze są dokładne, jeśli chodzi o pomniejsze szosy. ... Więc kierujemy się w ciemno, zbierając wskazówki z otoczenia. Mam w kieszeni kompas, przydatny w pochmurne dni, gdy słońce nie pokazuje stron świata, i mam mapę w tankpaku, więc licząc ile mil ujechaliśmy od ostatniego skrzyżowania, wiem czego powinienem wypatrywać. Z tymi narzędziami i brakiem presji by "gdzieś się dostać" tak to działa. Cała Ameryka jest nasza.
W długie weekendy jedziemy tymi szosami całe mile nie widząc innego pojazdu, a potem przecinamy drogę krajową i patrzymy na samochody zakorkowane zderzak w zderzak, aż po horyzont. W autach zacięte, gniewne twarze. Dzieci płaczą na tylnym siedzeniu.
Cały czas mam nadzieję że istnieje jakiś sposób by im pewne rzeczy wytłumaczyć, ale wyglądają na wnerwionych i spieszących się, więc sposobu nie ma.

W tej fascynującej kreskówce pixara "Auta" pojawia się para która przypadkiem zjechała z autostrady i zgubiła się na bocznej szosie. Mąż mówi do żony: "Mam GPS, nie muszę już wiedzieć gdzie jestem". A że pan odmawia użycia mapy i spytania się o drogę (bo to takie niemęskie), wiele dni później, zarośnięci trawą, nadal błąkają się po pustyni...

Gdy pewnego dnia Dziuny przyłapał mnie na oglądaniu mapy drogowej, spytał:
- A może byś chciała GPS?
- GPS? Czy Pirsig używał GPS?
Popatrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy jednocześnie:
- Czy Galadriela nosiła majtki?

1 komentarz: