"Szybko wraca małostkowość i ta najbardziej haniebna forma własności gruntowej, zaborcza okupacja, tyrania roztoczona nad kilkoma centymetrami kwadratowymi ludzkiego ciała, mianowicie nad cipą własnej żony."
Leonard Cohen, "Piękni przegrani"
Cytat ten został przywołany w dyskusji pod postem o poliamorii, gdy jedna z osób biorących udział w rozmowie zadeklarowała, że rozumie to wszystko, o ile nie dotyczy to sfery sexualnej.
Zastanawiając się, dlaczego ten właśnie aspekt miałby być de facto ważniejszy od "wierności" emocjonalnej, intelektualnej, od lojalności, od solidarności w popychaniu do przodu ciężkiego wózka z praktycznymi aspektami życia, pomyślałam, że chodzi chyba po prostu o zwykły atawizm samolubnych genów. Socjobiologia zresztą dawno już zauważyła że kobiety częściej są skłonne wybaczyć "skoki w bok" na gruncie cielesnym, jeśli zostaje zachowana "wierność mentalna", zaś mężczyźni dokładnie odwrotnie. Ma to swoje podstawy w mechanizmach ewolucyjnych. Młode człowiecze są relatywnie długo w porównaniu do innych ssaków niesamodzielne i ograniczające samodzielność samicy uniemożliwiając jej w okresie ciąży i połogu przeżycie bez wsparcia z zewnątrz. Samica może mieć max jedno młode co roku, więc aby jej geny przetrwały, musi za wszelką cenę zapewnić przetrwanie każdej sztuce swego potomstwa. Ceną tą zatem bywa akceptacja epizodów samca z innymi samicami, akceptowalna o tyle, o ile samiec upolowanego mamuta przynosi jej i jej potomstwu. Tymczasem samiec by przetrwać genetycznie nie może zaakceptować sytuacji w której zdobyczny mamut inwestowany jest w nosiciela nie jego genów. Więc romanse partnerki nie mogą wyjść poza sferę mentalną. Co więcej, o ile dla samicy ludzkiej najlepszą strategią na utrwalenie swych genów jest ochrona każdej sztuki swego potomstwa, o tyle dla samca który może spłodzić kilkaset młodych rocznie najkorzystniej jest siać materiałem genetycznym gdzie popadnie. Jednym słowem, kobiety są z natury monogamiczne i zazdrosne o zaangażowanie swych partnerów, zaś mężczyźni z natury poligamiczni w odniesieniu do siebie samych oraz równie z natury zazdrośni o brak monogamii u swoich partnerek. Tacy właśnie jesteśmy o ile pracą umysłu nie przełamiemy tych wdrukowanych w geny mechanizmów.
O ich sile świadczy zresztą występowanie wielu bazowanych na nich zjawisk w kulturze. Większa akceptacja dla swobody sexualnej chłopców i mężczyzn, wymóg dziewictwa do ślubu i manifestująca je biała suknia obowiązujące tylko kobietę. W XIX wieku w wyższych sferach to brat lub ojciec zabierał nastoletniego chłopca do burdelu, by "stał się mężczyzną"; równocześnie zaś ci sami ludzie strzegli cnoty swych córek, by inni mężczyźni mogli pojąć je za żony dziewicami. Mężczyzna mający wiele kobiet to donżuan, kobieta mająca wielu partnerów to dziwka/lafirynda, itd.
Zazdrość jest naturalna. Kompersja - kulturowa, cywilizacyjna, etyczna. Podobnie naturalny, sprzyjający przetrwaniu jest egoizm i agresja, zaś za etyczne uważamy altruizm, rozwiązywanie konfliktów przez negocjacje, i troskę o innych. Ratowanie czyjegoś życia z narażeniem swojego, coś co robią na codzień strażacy, policjanci i ratownicy górscy, również jest kulturowe. Jak zwykle przy takich okazjach dochodzimy zatem do kluczowego pytania, którą z warstw, nierozłącznych w człowieku i tworzonej przez niego cywilizacji, chcemy uznać za kluczową dla naszego człowieczeństwa.
Zobacz przypis* |
*Uwaga osoby widoczne na zdjęciu nie były i nie są zaangażowane w relację poliamoryczną, dałam fotkę bo fajnie pokazuje ideę mimo że jej nie reprezentuje
"Samica może mieć max jedno młode co roku, więc aby jej geny przetrwały" - niebezpieczne uproszczenie i łatwo wykazać, że może mieć (znacznie) więcej. Bezpieczniej w takich wyliczeniach posługiwać się maksymalną ilością potomstwa w ciągu całego życia.
OdpowiedzUsuńSiemka Rozie, owszem, mogą być bliźnięta (szansa 1:80) trojaczki (1:6500) ale jest to pomijalne dla rozważań, gdyż nie zmienia drastyczności dysproporcji pomiędzy liczbą możliwego potomstwa dla samicy i samca w danym odcinku czasu.
OdpowiedzUsuń"Kochanie! Chciałbym, aby nasza urocza sąsiadka dołączyła do naszych zabaw. Rozumiem, że moja prośba może wprawić Cię w pewną konfuzję, jednak proszę, abyś przy tej okazji zastanowiła się, którą z warstw, nierozłącznych w człowieku i tworzonej przez niego cywilizacji, chcemy uznać za kluczową dla naszego człowieczeństwa."
OdpowiedzUsuńJakoś czarno to widzę... ;)
Ja w ogóle nie rozumiem zazdrości. Bo albo się ma do kogoś zaufanie, albo nie. Jeśli nie - to żadne "pilnowanie" i robienie scen nie pomoże w utrzymaniu związku. Ponadto każdy związek powinien mieć ustalone pewne warunki brzegowe. I wystarczy tylko dotrzymać tej umowy. Jeśli nie dotrzymujemy - znaczy, że do związku (przynajmniej do tego) nie dorośliśmy. I zupełnie nieważne czy jesteśmy samcem czy samicą... Pozwolę sobie na osobistą refleksję. Kiedyś w zadzierzgującą się przyjaźń międzyludzką wkroczył dość brutalnie mąż obwinionej - nakładając na te relacje koleżeńskie absolutny szlaban (z zakazem spotykania się nawet w publicznych miejscach). Pytanie - kto był bardziej niedojrzały - ja, który zamierzałem toczyć intelektualne rozmowy z mężatką, czy mąż który wykazał "daleko idącą czujność"...
OdpowiedzUsuńFerdynand Maria Kiepsko - Wlazło