Tomasz Kwaśniewski płacze w "Wysokich Obcasach", że "szczęściarzem jest każdy facet, który zostaje ojcem. Bo przecież w tej kwestii, zwłaszcza przy tak szczelnej i łatwo dostępnej antykoncepcji, wszystko zależy od kobiet. Mężczyzna może tylko prosić."
Myślę: A co, zdaniem autora powinni panowie mieć jakiś sposób na zmuszenie żony do urodzenia? Żeby nie "musieli prosić"? Im to tak łatwo powiedzieć "chcę dziecko". Przecież to ona ponosi biologiczne i społeczne koszty przyjścia na świat potomstwa.
Poza tym, jak kobieta chce dziecko a mężczyzna się nie zgadza, to ona też go do tego nie zmusi. Wystarczy że on założy gumkę i po temacie. Inna sprawa, fakt że kobiecie jest łatwiej okłamać. Znam takie przypadki że "pigułka zawiodła" niby przypadkiem.
W obu wariantach sprawdza się to, że trzeba sobie sensownie dobierać partnera/kę. Według wspólnych celów i wspólnej etyki.
Jak bym była złośliwa to bym powiedziała, że szczęściarą to jest każda kobieta, której mąż podejmuje obowiązki związane z dzieckiem w tym samym stopniu w którym robi to ona. Której mąż rezygnuje z pracy i życia w tym samym stopniu co ona. Której mąż zaangażowaniem zrekompensuje ciążę i karmienie. Bez uciekania się do "ty w domu, ja pracuję bo ja zarabiam więcej". Ile jest takich par?
A opisany w artykuje ojciec dwójki który chciałby mieć trzecie i narzeka, że żona się nie zgadza, gdyby przeszedł przez poród i laktację, może by ugryzł się w język i stwierdził że to on jest szczęściarzem, bo urodził się mężczyzną i może się cieszyć rodzicielstwem bez doświadczania tych przyjemności.
Skąd się biorą takie atrapy dziennikarskie? O tak porażającym stopniu głupoty? Wyssane z brudnego palca tezy - a wierszówka leci. Po lekturze tych bredni czuję się, jako Czytelnik, zgwałcony i wykorzystany (przez mózg) ze szczególnym okrucieństwiem. Przecież małżeństwo - zwłaszcza młode (czyli mogące i chcące mieć dzieci) jest zawsze pewną wspólnotą. Jeśli nią nie jest - to w ogóle... szkoda fatygi. A jeśli jest nas tylko dwoje - to podejmujemy decyzję (chyba jednak wspólnie?) kiedy chcemy mieć dzieci i ile. Teza, że to coraz częściej facet "prosi się - zrób nam dziecko", a "wygodna czyli zła" kobieta się opiera (pytanie dlaczego) - jest chyba wzięte z Kosmosu. Opieranie się w tej kwestii może mieć tylko jedno wytłumaczenie. Nie kocham swojego partnera, nie czuję się z n im bezpiecznie. Wszystkie inne przypadki bezdzietności w tzw. normalnych małżeństwach (czytaj - prawdziwych wspólnotach) wynikają wg. mnie ze słabości państwa. Boimy się czy utrzymamy pracę, czy zawodowe zaangażowanie pozwoli mieć czas dla malucha, a po powrocie z dłuższego urlopu młodej mamy - okaże się że pracodawca jej podziękuje, bo teraz to ona jest już "problemowym" pracownikiem. I tego się boją młode małżeńtwa, które w związku z tym po głębszym przemyśleniu podejmują (oboje!) decyzję iż niestety macierzyństwo trzeba jeszcze odłożyć - do czasu znormalnienia w tyn kraju(co przekłada się właśnie na bezpieczeństwo socjalne "podstawowej komórki społecznej).
OdpowiedzUsuńWitam Anonimowy,
OdpowiedzUsuńniestety w żadnym z istniejących państw świata nie udało się, na drodze ustawowej czy innej, rozwiązać tego problemu że dzieci srają w pieluchy, drą się po nocach i nie dają odpocząć po pracy ani w weekend, i to przez wiele lat. Stąd też są osoby i pary które się nie decydują na potomstwo, bo chcą w swoim życiu realizować inne cele, i nikt nie ma prawa oceniać ich wyborów życiowych i ich hierarchii wartości. Wielość ludzkich postaw i motywacji jest potężna i nie można ich wszystkich do jednego worka wrzucać i udzielać prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania.
Nie napisałem ani jednego słowa (tym bardziej złego - nt. par, które decydują się na nie mienie dzieci. Natomiast jasno stwierdziłem, że autor wspomnianego artykułu, który wymyślił nagle tezę o "wrednych babach" wyraźnie intelektualnie niedomaga, albo potrzebuje gwałtownie pieniędzy z wierszówki. Zdążyłem się nawet zorientować, że nie wszyscy mają dzieci :) ... Ale - jest to zapewne także ich wspólnie podjęta decyzja, a nie tylko przez tę "wredną babę" którą najlepiej ubłagać albo wziąć podstępem, aby dziecko spragnionemu tatusiowi in spe zrobiła (bo taka jest właśnie teza tego - pożal się Boże - tekstu. W związku z tym nie wiem kogo wrzuciłem do wspólnego wora...
OdpowiedzUsuń"Wszystkie inne przypadki bezdzietności w tzw. normalnych małżeństwach (czytaj - prawdziwych wspólnotach) wynikają wg. mnie ze słabości państwa."
OdpowiedzUsuńTo zdanie implikuje następujące stwierdzenia:
"Każda para która jest normalna chce mieć dzieci, a jeśli się decyduje ich nie mieć, to dlatego że państwo nie zapewnia im bezpieczeństwa socjalnego".
Z obiema tezami się nie zgadzam.
@Pacyfka: skoro nie zgadzasz się to ok. Ale jak wyjaśnisz, że te same pary co w Polsce nie mają dzieci, po wyjeździe do Anglii zaczynają tworzyć rodziny wielodzietne? Chyba raczej rację ma Anonimowy.
OdpowiedzUsuń"W 2009 roku urodziło się przeszło 419 tysięcy dzieci, a w ubiegłym roku ponad 413 tysięcy. Pod względem dzietności, Polska zajmuje 209 miejsce na 223 kraje świata... Według "Dziennika Gazety Prawnej", niezależnie od trudnej sytuacji gospodarczej i typowej dla państw rozwijających się niechęci do wczesnego zakładania rodziny, brakuje nam spójnej polityki prorodzinnej. Najskuteczniejszymi metodami zwiększania liczby urodzeń, na które wpływ ma państwo, są wzrost gospodarczy, niskie podatki i poprawa stanu infrastruktury. Wszystko to może ułatwić decyzję o posiadaniu dzieci i zatrzymać w kraju osoby w wieku 20-30 lat. W Polsce szwankuje jednak system opieki nad ciężarną, małymi dziećmi i uczniami, działania przedszkoli i żłobków, organizacja zajęć pozalekcyjnych, a także skuteczna pomoc uboższym rodzinom."
OdpowiedzUsuńTomLee i Anonimowy: ja nie mówię, że sytuacja ekonomiczna nie ma wpływu na decyzję wielu par o dzieciach lub ich braku. Mówię, że jedne pary podejmują decyzję o braku dzieci z tego lub głównie z tego powodu, ale że są też pary które mają kompletnie inne motywacje. Natomiast Anonimowy w pierwszym komentarzu napisał (podkreślenia moje): "Opieranie się w tej kwestii może mieć tylko jedno wytłumaczenie. Nie kocham swojego partnera, nie czuję się z n im bezpiecznie. Wszystkie inne przypadki bezdzietności w tzw. normalnych małżeństwach (czytaj - prawdziwych wspólnotach) wynikają wg. mnie ze słabości państwa." Nie zgadzam się że istnieją wyłącznie takie powody tych decyzji. Jest ich dużo więcej różnych innych. Nie zgadzam się też z logiczną implikacją ostatniego cytowanego zdania, że każde małżeństwo które podejmuje decyzję o wolności od dzieci z przyczyn innych niż ekonomiczne jest nienormalne i nie jest prawdziwą wspólnotą.
OdpowiedzUsuńPacyfka, Teraz ty upraszczasz i wpierasz mi to czego nie powiedziałem. Zestawianie ze sobą zdań i wyciąganie z nich "implikacji" zaczyna przypominać jakieś akademickie ćwiczenia z logiki, nie zaś dyskusję. Jakoś nie zauważyłaś tezy którą postawiłem wprost: "Opieranie się w tej kwestii (przez kobietę, w kwestii nie chcenia dzieci - przyp. aut.) może mieć tylko jedno wytłumaczenie. Nie kocham swojego partnera, nie czuję się z n im bezpiecznie." Oczywiście - to jest także pewne uproszczenie, ale stoi za tym ileś tam milionów przykładów z życia. W każdej dyskusji operujemy pewnymi uproszczeniami - bo nie sposób omówić wszystkich innych przypadków jakie występują na świecie... W tym miejscu "akademicki logik" od razu napisze : " A co z parami, które nie chcą mieć dzieci, ponieważ nie lubią zapachu dziecięcych kup i chcą się dłużej wyspać? I to jest ich wspólna świadoma decyzja!". Tak, są także i takie pary. Tylko - podkreślam jeszcze raz - każda dyskusja czy rozmowa opiera się na pewnych uproszczeniach - bo złożoności świata po prostu nie oddamy werbalnie. Więc chyba trochę bez sensu jest oskarżanie mnie, że zastosowałem jakieś tam statystyczne uproszczenie i "wrzuciłem wszystkich do jednego wora". Pozdrawiam dyskutantów (którzy też - jak widać - upraszczają i wrzucają mnie do wora z tymi którzy "udzielają prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania"). A jeśli... pytania są tendencyjne ? :)))
OdpowiedzUsuńAnonimowy, wybacz, ale skoro dyskutując używamy języka, to róbmy to precyzyjnie. Jeśli mamy takie słowa jak "najczęściej", "zazwyczaj", "w większości przypadków" to można ich użyć na wyrażenie tego co znaczą. Wtedy nie będzie nieporozumień. Ja nie oskarżam, tylko proszę o pisanie tego co się ma na myśli, bez zmuszania czytelnika do domyślania się. Wolę analizę od uproszczeń. Werbalnie nie da się oddać emocji, metafizyki, ale statystykę czy inne kwestie konkretne jak najbardziej.
OdpowiedzUsuń